piątek, 29 września 2017

W ZASADZIE TAK, Jacek Fedorowicz


Chociaż dzisiaj brzmi to bardziej jak coś, co moglibyśmy przeczytać na przykład u Orwella, jeszcze do roku 1990 w Polsce, a właściwie w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej cenzura była na porządku dziennym. Wszelkie treści, przed podaniem ich do obiegu publicznego za pomocą mediów, trafiały do specjalnie powołanej instytucji, gdzie cenzorzy decydowali czy są one zgodne z odgórnymi zaleceniami komunistycznej partii rządzącej PZPR. Jeśli były to mogły zostać opublikowane bez żadnych ingerencji (a zdarzało się to rzadko). Gorzej działo się w przypadku tych, co do których zgłaszano wątpliwości. Zaleceniem było przeredagowanie ocenzurowanych zdań czy fragmentów, a oczywiście najdrastyczniejszym rozwiązaniem była odmowa publikacji bądź nawet jej zakazanie. Jeżeli chodzi o same książki, ostatecznie na wykazach dzieł niedopuszczonych do druku i dystrybucji widniało około pięć tysięcy tytułów, a były to m.in. "Między ustami a brzegiem pucharu" Marii Rodziewiczówny, seria o Winnetou lub pozycja dla dzieci i młodzieży "Życie i przygody małpki"(link do krótkiego spisu na stronie Wikiźródła, można tam również zapoznać się z treścią co poniektórych książek).

Po co ta krótka lekcja historii? Być może Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, jesteś w podobnym wieku jak ja, czyli raczej nie pamiętasz końcówki PRL-u, a nawet urodziłaś/eś się w późniejszych latach, czyli tamte klimaty są Ci obce i możliwe, że tak jak ja potrzebujesz, aby trochę przybliżyć Ci jak wyglądały realia w Polsce w roku 1975, kiedy to po raz pierwszy wydana została książka Jacka Fedorowicza "W zasadzie tak". Napisana lekko i z polotem, niesamowicie dowcipna, była kontynuacją prowadzonej przez autora od 1973 roku audycji "Poradnia Zdrowia Psychicznego" na antenie programu III Polskiego Radia. Jak pisał sam autor we wstępie: "Jedynym celem poradni jest zapewnienie pacjentom szczęścia w życiu codziennym. Nasze szczęście codziennie zależy wyłącznie od naszego samopoczucia. Dobre samopoczucie osiągniemy poprzez  odpowiedni stosunek do tych zjawisk życia codziennego, które nam nasze samopoczucie psują. Odpowiedni stosunek oprzemy na: a) poznaniu istoty zjawiska, b) wyuczeniu się odpowiedniego modelu zachowań i reakcji na zjawisko."

Na przestrzeni kilkunastu rozdziałów czytelnicy mogli zatem zapoznać się z najbardziej istotnymi aspektami codziennego funkcjonowania, a mowa o m.in. dawaniu napiwku, podpisywaniu umowy, składaniu reklamacji, czy też piciu kawy, bo wypicie porządnie zaparzonej kawy, która jeszcze przy okazji była dobrej jakości graniczyło swego czasu z cudem. Po zapoznaniu z tematem, autor błyskotliwe tłumaczył jaką metodę postępowania należało przyjąć, aby jak najbardziej efektywnie i przy jak najmniejszym wysiłku i niepotrzebnym stresie poradzić sobie z problemem. Lub też po prostu, jakie nawyki w sobie wyrobić i jaką postawę przyjąć, aby spokojniej żyć i nie tracić zdrowia i czasu na rzeczy, których zmienić się nie dało, a z którymi walka była po prostu bezcelowa. Wszystko to bez ani jednego słowa krytyki w stronę władz państwowych, dzięki którym rzeczywistość wyglądała tak, a nie inaczej. "My krytykować nie będziemy, jakakolwiek myśl o krytyce jest nam obca i proszę nie spodziewać się, że cokolwiek zostanie w niniejszej książeczce skrytykowane." Jest to być może również powód, dla którego publikacja rzeczonej książki była możliwa - nie ma w niej żadnego komentarza politycznego, ani jednego odniesienia do sytuacji politycznej w Polsce, całość utrzymana jest natomiast w tonie grzecznym, humorystycznym i pełnym szacunku do czytelnika, ale i również do przedmiotów "badań", czyli urzędników, sprzedawczyń itp. Na wzmiankę zasługują także ilustracje autorstwa pana Fedorowicza, które są świetnym uzupełnieniem "przewodnika" i żartobliwym komentarzem do niego.

Czy "W zasadzie tak" przetrwało próbę czasu? Dlaczego mielibyśmy dzisiaj zwrócić uwagę na tę właśnie książkę, jakby nie patrzeć, powstałą i odnoszącą się do epoki, której już nie ma? Chociaż problemy, które w kolejnych rozdziałach porusza autor już nas na szczęście nie dotyczą, dzięki temu jak obrazowo i rzetelnie zostały przedstawione, możemy sobie łatwo wyobrazić jak funkcjonowali ludzie w latach siedemdziesiątych, jak wyglądała ich codzienność i jakie małe batalie musieli staczać w sytuacjach, które dzisiaj przeważnie wydają się abstrakcyjne. Co prawda, niektóre aspekty pozostają niezmienione, ponieważ są po prostu wpisane w naszą narodową mentalność. Trudno mówić o przedawnieniu rozdziału traktującego o ciężkim losie osoby niepijącej alkoholu, ponieważ czy to czterdzieści lat temu, czy dzisiaj, duża część społeczeństwa wciąż patrzy z pewną dozą nieufności na kogoś, kto pozostaje niewzruszony na nieśmiertelne: "Co, ze mną się nie napijesz?" Mimo tego, książka Jacka Fedorowicza bez wątpienia stała się kopalnią wiedzy o charakterystycznych dla PRL-u absurdów.

Wchodzę do urzędu, staram się wykrzesać z siebie maksimum życzliwości dla urzędników, wczuwając się w ich sytuację. Oni mogą załatwić moją sprawę, ale przecież nie muszą. Co więcej: nie powinni. Zbyt szybkie załatwienie mojej sprawy mogłoby ściągnąć na nich różne podejrzenia, na przykład te, że ich przekupiłem. Staram się ich zrozumieć, a zrozumieć znaczy wybaczyć. Więc wchodzę do urzędu wybaczliwy, w duchu ustalając sobie z góry termin następnej wizyty. Oczywiście, wychodzę z niczym, ale mój stan jest cudowny: żadnych nerwów, złości, żadnego podnoszenia głosu. A gdyby udało się załatwić? Czy potraficie sobie to szczęście? Zupełnie niedostępne dla tych, co od razu nastawiają się, że urząd istnieje po to, aby sprawnie i szybko załatwiać.
Dzisiaj na ścianach większości hoteli wiszą płaskie telewizory LED, podwózkę złapiemy używając aplikacji w telefonie, teoretycznie w urzędach mamy wiele ułatwień, które pozwalają szybciej załatwić wiele spraw, jak choćby metodę „jednego okienka". I chociaż tyle się zmieniło od 1975 roku, i chociaż mamy w kraju dobrobyt, to czasem trudno jednak opędzić od myśli, że i teraz przydałby się przewodnik po naszej współczesności. Z drugiej strony nasuwa się kolejna myśl niewesoła, że tak już się nie pisze i tak się nie rysuje, i na tego rodzaju kulturalną krytykę już nikogo nie stać. Czy warto mieć pełne półki w sklepach i wolność słowa, jeśli to słowo tak bardzo straciło na wartości?

W zasadzie tak, Jacek Fedorowicz, wyd. Wielka Litera, 2017, 152 strony

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Wielka Litera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz