poniedziałek, 30 kwietnia 2018

NIEPOKÓJ, Jesper Stein


Dzisiaj zabieram Was do Kopenhagi, stolicy Danii, ale bądźcie przygotowani na przygodę zgoła mroczniejszą od baśni tworzonych przez Christiana Andersena, naczelnego bajarza tego niewielkiego państwa (który, jak głosi plotka, w rzeczywistości miał być strasznym nudziarzem). Będzie współcześnie, będzie krwawo, będzie niespokojnie, ale momentami będzie również zabawnie. Nie tylko Szwedzi potrafią pisać kryminały na poziomie, czego dowodem jest właśnie "Niepokój" Jespera Steina, duńskiego pisarza i dziennikarza, zajmującego się głównie procesami sądowymi.

Głównym miejscem akcji jest dzielnica Kopenhagi Norrebro, opanowana przez zamieszki i demonstracje wywołane eksmisją jednego z budynków, który, tak się składa, ma wręcz kultowe znaczenie dla młodych ludzi, głównie dla aktywistów. Ulice stają się niespokojne, protesty nie słabną, wręcz przeciwnie, nabierają mocy, a zarówno mieszkańcy jak i policja czują rosnącą bezradność wobec nasilającej się fali przemocy. Dodatkowo wszelkie działania stróżów prawa muszą być ostrożne, z wyczuciem, gdyby bowiem okazało się, że używają oni jakiejkolwiek siły wobec protestujących, ci natychmiast skorzystaliby z tego pretekstu, a dzielnica stanęłaby w ogniu. Gdy więc podczas kolejnej niespokojnej nocy zamieszek, w miejscu gdzie znajdowało się mnóstwo policjantów, znalezione zostaje ciało mężczyzny oparte o cmentarny mur, przebrane w strój charakterystyczny dla demonstrantów, policja musi działać błyskawicznie i w białych rękawiczkach, aby wyjaśnić kim był denat i czy za jego śmierć odpowiedzialna jest policja. I tutaj do akcji wkracza wicekomisarz Axel Steen, niezwykle dociekliwy, niekoniecznie lubiany przez swoich współpracowników przez swoje metody pracy, które bywają niezbyt etyczne...

Dzielnica Norrebro
Tytuł książki jest bardzo adekwatny do jej zawartości i prawidłowo nazywa atmosferę, jaka panuje na jej kartach, już od pierwszych akapitów. Palące się opony, butelki z benzyną, wszechobecny chaos, dym wgryzający się w oczy. Gdy do tego dorzucimy jeszcze toczące się śledztwo, mordercę, którego tożsamość pozostaje tajemnicą, zmory prześladujące głównego bohatera, czyli bezsenność i problemy z sercem, uzyskujemy klimat, który wzburza nerwy, i chociaż nie brakuje zabawnych scen czy kwestii, bo poczucia humoru tu jest sporo, to jednak nie jest łatwo wyzwolić się od wrażenia, że już za chwilę, już za moment stanie się coś bardzo złego. Ten niepokój utrzymuje się aż do samego końca, do dramatycznego finału, który przynosi nie tylko rozwiązanie kryminalnej intrygi, ale również zaskakuje - autor skutecznie wywodzi czytelnika w pole, nie oferując łatwych rozwiązań.

Jednak tym, co najbardziej podbiło moje serce to postać głównego bohatera, który chociaż oparty o jeden z często stosowanych w kryminałach stereotypów - rozwodnik, pogrążony w rozpaczy za utraconą miłością, szukający lekarstwa na swoją bezsenność w haszyszu - jest jednak kimś, z kim czytelnik może się w pewien sposób utożsamiać, nawet jeśli pozornie nie ma nic wspólnego ze Steenem. Cały urok Axela i jego wiarygodność tkwią w jego niedoskonałościach, w których możemy rozpoznać nasze własne: w ciągłym lęku przed śmiercią, w jego nadwrażliwości na krzywdę ludzką, która nie pozwala mu ograniczyć się do standardowych, czasami zbyt sztywnych i bezdusznych procedur pracy policjanta. Bezwzględność Steena w dążeniu do ustalenia prawdy umotywowana jest jego nietolerancją na zło, a niezbyt etyczne metody śledztwa pozwalają osiągać mu świetne rezultaty, które nie tylko ratują go przed gniewem przełożonych, ale również pozwalają mu wierzyć, że tak jak tylko może zmienia świat na lepszy. Bardzo ciekawa, niejednoznaczna postać, którą chętnie obejrzałabym na małym ekranie, najlepiej w wykonaniu innego Duńczyka, Madsa Mikkelsena.


Cmentarz w Norrebro

Źródło fotografii: Pinterest

Tak więc od dzisiaj do baśni Andersena, pomnika Małej Syrenki i parku Tivoli, do mojej osobistej kolekcji znaków charakterystycznych dla Danii, dołącza nietuzinkowy detektyw Axel Steen, z którym mam nadzieję jeszcze będzie dane mi się spotkać w kolejnych tomach jego przygód. Zarówno miłośnicy gatunku, jak i osoby szukające mocnej, ale nie przesadnie drastycznej, inteligentnej i dowcipnej rozrywki na leniwe dni, powinni być usatysfakcjonowani.

Niepokój. Detektywistyczna Seria o Axelu Steenie Tom 1, Jesper Stein, wyd. Editio Black, 27 lutego 2018r., tyt. oryg. Uro, przekład: Edyta Stępkowska, 456 stron

Książka na stronie wydawnictwa ---> KLIK

czwartek, 19 kwietnia 2018

PIERWSZY RÓG. TAJEMNICA ASKIRU TOM 1, Richard Schwartz



Gdy za oknem na dobre rozgościła się tak bardzo wytęskniona wiosna, powrót w zimowe klimaty przychodzi człowiekowi z trudem, wszakże w pamięci wciąż ma te długie miesiące, ponure, ciemne i mroźne. Miejsce, do którego chcę Was dzisiaj zabrać, warte jest jednak chociaż krótkich odwiedzin - wygrzebcie więc ciepły płaszcz z głębin Waszej szafy, zaopatrzcie się w ciepłe butki, rękawice, drobną przekąskę i ruszajcie ze mną wprost do świata pełnego prastarej magii i tajemnic sięgających odległych wieków. Udajemy się na daleką Północ, do miejsca, w którym króluje zimno przenikające do szpiku kości, zniewalające umysł i ciało...

Gdzieś na przełęczy okrytych lodem gór, daleko od siedzib ludzkich, znajduje się niepozorna gospoda, w której schronienie przed zamiecią znajdzie grupa podróżnych. W związku z nasilającym się mrozem i śnieżycą, warunkami niepozwalającymi na jakąkolwiek dalszą podróż, są oni zmuszeni do dłuższego pobytu w zajeździe Pod Głowomłotem, tak bowiem nazywa się owo miejsce. Nastroje nie są najlepsze, perspektywa zamknięcia w odciętej od świata karczmie kładzie się cieniem na samopoczucie wędrowców, bowiem towarzystwo skazane jest na siebie wbrew swojej woli, a nie wszystkim to odpowiada. Najwięcej emocji budzi banda zbójów, głośna, wulgarna, nie żałująca sobie ani jadła, ani wina - ich obecność paraliżuje młode córki karczmarza, panowie są bowiem szczególnie łasi na ich wdzięki, ku zgrozie ojca i co bardziej prawych gości w jego przybytku.Wobec coraz bezczelniejszych zakusów na ich cnotę, powstaje trudny moralny dylemat, czy bronić dziewcząt przed krewkimi i brutalnymi zakapiorami, czy też może poświęcić je dla dobra pozostałych. Chociaż jak się dość prędko okaże, nie będzie to jedyny problem zebranych w gospodzie, zarówno budynek jak i przebywający w niej wędrowcy, skrywają zaskakujące tajemnice... W tle zaś wydarzeń w karczmie rozgrywa się Wielka Historia - wrogie imperium Thalak prze przed siebie podbijając każde napotkane miasto, niebezpieczeństwo inwazji jest więc coraz bliższe...

Świat zbudowany przez niemieckiego autora, dla którego "Pierwszy Róg" był debiutem literackim, opiera się na tradycyjnym w fantastyce podziale na rasy. Mamy więc tutaj obok ludzi i elfy, i mroczne elfy żyjące pod ziemią, i krasnoludy, pojawia się również wzmianka o smokach. Tak jak to bywa w klasycznych książkach z tego gatunku, jest i magia, którą posługują się postaci. Przejawia się ona zarówno pod postacią ogromnej mocy, która kontroluje przedmioty magiczne będące w posiadaniu bohaterów, przede wszystkim mieczy, ale jest obecna również w postaci drobnych uroków i czarów rzucanych na ludzi. Wśród dziarskich bohaterów prym wiedzie Havald, zmęczony życiem mężczyzna, będący również narratorem całej opowieści, i elfka Leandra, posiadająca magiczne zdolności i zabójczy miecz. Początkowo jednoczą siły, aby pomóc karczmarzowi w ochronie córek i dobytku, z czasem jednak okazuje się, że muszą poradzić sobie ze znacznie większym zagrożeniem.

Czytanie "Pierwszego Rogu" skojarzyło mi się trochę z...obieraniem cebuli. Mało atrakcyjne określenie, ale najlepiej obrazuje to, jak ta historia ewoluuje w trakcie lektury, gdy jedna warstwa skrywa kolejną, a ta jeszcze jedną, aż docieramy do jej serca. Zaczyna się, biorąc pod uwagę jej finał, niepozornie, z czasem jednak, rozdział po rozdziale okazuje się, że zmierza ona w zupełnie innym kierunku niż mogłoby nam się to wydawać po jej pierwszych stronach. Pojawia się element zaskoczenia i to parokrotnie, dzięki czemu czytelnik nie może narzekać na przewidywalność fabuły. Książka posiada znakomitą atmosferę pełną napięcia i oczekiwania, odcięcie od świata i kumulacja emocji ludzi uwięzionych wbrew sobie robi swoje - zabieg, aby galeria rozmaitych charakterów została zamknięta w jednym miejscu jest zawsze gwarancją wielu ciekawych konfrontacji, które popychają akcję do przodu. Wszechobecny mróz, który nie pozwala na przebywanie poza murami budynku, nieustająca zamieć szalejąca dniem i nocą, a także nieuchwytne zło, które czai się gdzieś w karczmie, czekając tylko na odpowiedni moment, by się ujawnić - wszystko to sprawia, że nastrój udziela się także i czytelnikowi.

Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe zalety książki, wydawać by się mogło, że jest to pozycja wręcz epicka, ale niestety nie jest pozbawiona wad i do klasyków fantastyki trochę jeszcze autorowi zabrakło. Gdyby tylko nie postawił on na rozwój wątku miłosnego pary głównych bohaterów, książka dużo by na tym zyskała. Tymczasem za każdym razem, gdy zaczynają oni ze sobą flirtować, akcja traci rozpęd, a czytelnik zainteresowanie, ponieważ ich dialogi są po prostu nudne. Nie wspominając już o tym, że wszystkie postaci kobiece, nie tylko grająca pierwsze skrzypce Leandra, napisane są na jedno kopyto i przypominają avatary z gier: wszystkie obowiązkowo piękne, nawet jeśli nie są  młode, to obdarzone są młodym wyglądem i opływowymi kształtami, nie są w stanie wykonać ani jednego ruchu, który nie byłby naładowany erotyzmem dla obserwujących je mężczyzn. W zamierzeniu część z nich jest silna, obdarzona wysoką pozycją społeczną i wzbudza w mężczyznach respekt, ale gdy znajdują się w niebezpieczeństwie, to męski miecz okazuje się skuteczniejszy i ratuje je z opresji. Rozumiem, że to fantastyka i tak najczęściej przedstawione są kobiety w tym gatunku, jednak jako czytelniczka wyczulona na ten akurat aspekt uważam, że miło by było, gdyby autor jednak nie brnął w stereotypy, które wydają się być tworzone na potrzeby nastoletnich frustratów.

Wracamy zatem do naszej pięknej wiosny, ciepłej, pełnej barw i światła, zostawiamy za sobą karczmę i jej sekrety oraz dzielnych bohaterów, którzy na kartach tej historii przeżyli razem swoją pierwszą, emocjonującą przygodę. Pierwszą, bowiem to dopiero początek ich drogi, jako że cała seria liczy sobie wszystkich części aż 6, będzie więc na co czekać. Mam nadzieję, że kolejne tomy ujawnią nam więcej informacji na temat legendarnego Askiru, a bohaterowie, z którymi zżyliśmy się podczas lektury, napotkają na swojej drodze jeszcze bardziej epickie przygody. Tymczasem wszystkim miłośnikom czystej, pełnokrwistej fantastyki, pomimo kilku niedociągnięć - gdyż jak na debiut jest to wciąż bardzo dobra pozycja, polecam zapoznanie się z "Pierwszym Rogiem", książki zaskakującej na każdym niemal kroku, porywającej czytelnika w nowy, nieznany jeszcze świat, którego nie będzie chciał prędko opuścić...

A mowa o...

Pierwszy róg. Tajemnica Askiru Tom 1, Richard Schwartz, wyd. Initium, 20 kwietnia 2018r., tyt. oryg. Das erste Horn, przekład: Agnieszka Hoffman, 464 strony

wtorek, 17 kwietnia 2018

ŚLEPY ARCHEOLOG, Marta Guzowska



Trudno jest napisać kryminał czy też powieść sensacyjną, który będzie posiadał bohatera wymykającego się schematom i stereotypom jakie królują w tym gatunku. Każdy jego miłośnik na pewno jest w stanie wymienić kilka cech, które wydają się być wręcz nieodzowne dla kreacji głównego bohatera - jest to przeważnie alkoholik, rzadziej narkoman, rozwodnik lub wdowiec z przynajmniej jednym dzieckiem, najlepiej martwym, pracujący w policji ewentualnie prokuraturze - z pewnością znalazłoby się ich więcej, ale z tymi wymienionymi spotykam się chyba najczęściej. Jaką więc przyjemną odmianą okazało się spotkanie z Tomem Marą, tytułowym "Ślepym archeologiem", który zdecydowanie wyróżnia się na tle znanych mi do tej pory postaci.

Tom posiada wszystko, co teoretycznie powinien posiadać spełniony człowiek - jest kierownikiem wykopalisk na Krecie, ma za sobą błyskotliwą karierę i znakomitą pozycję w środowisku archeologów, a do tego jest inteligentny i atrakcyjny, i przyciąga zainteresowanie kobiet. Tom ma nawet więcej, ponieważ obdarzony jest niesamowitym słuchem, węchem i bardzo wrażliwym dotykiem - wszystko to, łącznie z pamięcią absolutną, musi mu zrekompensować brak innego zmysłu - wzroku. W jego życiu liczy się rutyna, to bowiem ona pozwala mu na całkiem znośne funkcjonowanie w świecie, gdzie mało który niewidomy osiąga tyle co on, i tylko dzięki  przewidywalności kolejnych wydarzeń w ciągu dnia, dzień za dniem, tydzień za tygodniem, jest w stanie kontrolować rzeczywistość. A przynajmniej tak mu się wydaje. Dzień, w którym na terenie wykopalisk znalezione zostaną zwłoki turystów z Polski, zburzy jego spokojne, uporządkowane życie, ktoś bowiem zacznie bawić się w grę, w której ceną będzie ludzkie życie, a tylko od Toma zależeć będzie, czy uda się je uratować...

Ogromną zaletą "Ślepego archeologa" jest właśnie niepełnosprawność Toma - jest to świetny pomysł, który na kilka różnych sposobów korzystnie wpływa na odbiór książki. Po pierwsze, czytelnik ma wgląd w to jak wygląda życie osoby niewidomej. Bohater został dobrze przemyślany przez autorkę, w rezultacie otrzymaliśmy precyzyjny opis jego zwyczajów i nawyków, sporo miejsca poświęcone zostało na wytłumaczenie w jaki dokładnie sposób Tom wykonuje te codzienne czynności, które osobom widzącym wydają się śmiesznie proste, a które jednak okazują się kłopotliwe dla ludzi kalekich jak Tom. Ponieważ narracja jest w pierwszej osobie, mamy dostęp do jego emocji i przemyśleń, a dzięki temu możemy lepiej wczuć się w jego położenie. Jest to nie tylko korzystne dla poznania nowego punktu widzenia, a w zasadzie niewidzenia, ale też pod kątem intrygi kryminalnej. Gdy wokół bohatera dzieją się coraz to dziwniejsze rzeczy, ktoś ewidentnie bawi się jego kosztem i usiłuje przypisać mu czyny, których nie popełnił, fakt, że jego życie odbywa się jakby za zasłoną, w ciemności, potęguje dodatkowo napięcie i sprawia, że ciężko jest się oderwać od książki. Sama świadomość, że morderca wykorzystuje jego ułomność i dzięki temu ma nad Tomem przewagę, już wprowadza pewien element grozy, która towarzyszy czytelnikowi aż do finału całej historii.

Jedyne co momentami mi przeszkadzało, to taka pewna "super moc", jaką posiadał bohater, przez co jednak książka traciła na wiarygodności. Nie chodzi nawet o jego niesamowite, może aż do przesady, wyostrzone zmysły, ale o jego zdolność do przewidywania trzęsienia ziemi na chwilę przed tym zdarzeniem...Owszem, to jest czysta fikcja i może się tutaj dziać co tylko dusza zapragnie i rozumiem, że ta umiejętność odegrała tutaj bardzo istotną rolę, ale była na tyle nierealna, że w momencie pojawiania się w tekście psuła pełen sensu i intrygujący ciąg wydarzeń. Poza tym nie mam żadnych zastrzeżeń, a wręcz przeciwnie, uważam, że książka reprezentuje bardzo wysoki poziom i wydaje mi się, porównując ją ze światowymi bestsellerami, które ostatnimi czasy zdarzyło mi się przeczytać, że spokojnie mogłaby odnieść sukces za granicą. Nie ma w niej akcentów, które byłyby zrozumiałe tylko dla nas, Polaków, cała historia jest za to uniwersalna. I jest tutaj to, co zawsze lubię w czytanych przeze mnie książkach, czyli ogromna wiedza autorki, która przecież sama jest archeologiem, widoczna na każdym kroku, gdy tylko pojawiają się zagadnienia związane z wykopaliskami i kulturą której one dotyczą - czuć, że wie o czym pisze, a ja zawsze bardzo to sobie cenię.

To było moje pierwsze spotkanie z kryminałem autorstwa pani Guzowskiej i muszę przyznać, że było udane, i to na tyle, by narobić mi ochoty na jej pozostałe książki. Uważam, że pomysł na głównego bohatera jest znakomity, tak samo jak zresztą jego wykonanie - powieść trzymała w napięciu, a ja świetnie się bawiłam podczas jej czytania. Myślę, że fani gatunku powinni być zadowoleni, kawałek dobrej sensacji z niebanalnym bohaterem w naprawdę niebanalnym miejscu.

 A mowa o...
Ślepy archeolog, Marta Guzowska, wyd. Marginesy, 14 marca 2018r., 400 stron

środa, 11 kwietnia 2018

KORPOŻYCIE ŚWINKI MORSKIEJ, Paulien Cornelisse



Gdyby jeszcze miesiąc temu ktoś powiedział mi, że książka o śwince morskiej pracującej w korporacji skradnie moje serce, śmiałabym się długo, oj bardzo długo. Tymczasem ta mała książeczka, do której podchodziłam bez większych oczekiwań, ale z lekką rezerwą - to w końcu książka o gryzoniu, który pracuje w firmie - okazała się bardzo przyjemną lekturą na jeden wieczór, lekką i zabawną, bardziej życiową niż mogłoby się wydawać i nie aż tak bardzo na tej strasznej korporacji skupioną.

Ale od początku...Co robi świnka morska w korpo? Cavia, bo tak na imię ma nasza bohaterka, pracuje w dziale promocji bliżej nieokreślonej firmy - nie dane nam jest dowiedzieć się jaki konkretnie produkt jest promowany, w ogóle nie wiemy nic o tym jakie konkretnie produkty lub usługi tworzy/sprzedaje firma Cavii. Owszem, to pytanie mnie nurtowało, ale nie tak bardzo jak to co mianowicie robi świnka morska w biurze? Początkowo myślałam, że chodzi o zwierzątko, rodzaj maskotki, które sobie żyje w klatce gdzieś w pomieszczeniu socjalnym, ale nie, Cavia, świnka morska, chodzi do pracy każdego dnia, pije kawę i przytrafiają jej się różne rzeczy. Zachowuje się całkowicie jak człowiek, co więcej, nikt z jej współpracowników, którzy są ludźmi, nie widzi nic dziwnego w tym, że pracuje razem ze zwierzakiem. Skoro oni nie widzą problemu, to ja też przeszłam nad tym do porządku dziennego, tłumacząc sobie, że autorka, która jest artystką kabaretową i felietonistką, stworzyła pewnego rodzaju konwencję, mnie przypominającą coś w rodzaju komiksu, tylko bez ilustracji...

W całej książeczce, skrzącej się od humoru, poza oryginalną główną bohaterką, nie ma nic, co odbiegałoby od tej rzeczywistości, którą znamy. Wręcz przeciwnie, podczas lektury odkryłam, że z wieloma konceptami i przemyśleniami autorki jestem w stanie się utożsamić. Przede wszystkim są to typy osobowości, które są reprezentowane przez współpracowników Cavii - mając doświadczenie na kilku miejscach pracy, rozpoznawałam w "Korpożyciu..." kolejne, dobrze mi znane zachowania i metody działania. Manager, który wychodzi z siebie, aby podlizać się szefom, a nie szanuje swoich podwładnych, rzuca bardzo niepoprawne politycznie uwagi i oczekuje, że wszyscy będą śmiali się z jego żenujących dowcipów - odhaczony. Starsza stanowiskiem i stażem pracy współpracownica, która ciągle patrzy Ci na ręce, czekając na moment, kiedy zaliczysz jakąś wpadkę, aby wykorzystać ją przeciwko Tobie - odhaczona. Kolega gej - tutaj trąci nieco poważniejszym stereotypem, ale owszem - odhaczony. Bliska koleżanka, której można zwierzyć się z każdego biurowego dramatu - odhaczona. Wciąż zmieniane, ale różniące się detalami, instrukcje wykonywania konkretnych obowiązków - odhaczone. Anegdoty wykorzystujące akcesoria biurowe - odhaczone. Nieodzowna i nieoceniona obecność kawy w życiu każdego, kto posiada jakąkolwiek pracę - odhaczone.

Jedyne czego tutaj nie znalazłam, to tej zapowiadanej satyry na korporacje, próby ośmieszenia ich sposobów funkcjonowania. Owszem, pojawiło się kilka absurdów, ale moim zdaniem są to sytuacje, które mają miejsce nie tylko w ogromnych firmach, ale można się na nie natknąć w każdej innej profesji. Żadnych ogromnych dramatów zatem tutaj się nie znajdzie, ale prędzej historię kogoś, kto utknął w rutynie i wie, że potrzebne mu są zmiany, ale nie potrafi się przemóc. Może więc i główna bohaterka podczas deszczowych dni zalatuje mokrym futrem, ale nie przeszkadza to w wyciągnięciu morału z jej przygód.

Jeśli więc chcecie odpocząć od wielkiej literatury, szukacie czegoś niezobowiązującego przy czym można miło spędzić wieczór i się zrelaksować, to "Korpożycie świnki morskiej" może okazać się trafieniem w dziesiątkę. I nie zrażajcie się tym, że bohaterką książki jest puchaty gryzoń - podczas lektury niejednokrotnie złapiecie się na myśli, że to akurat najnormalniejsza postać w całej tej uroczej i zwariowanej książce...


A mowa o...
Korpożycie świnki morskiej, Paulien Cornelisse, wyd. Muza, 14 marca 2018r., tyt. oryg. De verwarde cavia, przekład: Sylwia Walecka, 254 strony



poniedziałek, 9 kwietnia 2018

ODKRYWCA, Katherine Rundell


Kto z nas nie marzył kiedyś o tym, żeby rzucić wszystko i udać w nieznane, przeżyć przygodę swojego życia? Niczym wytrawni podróżnicy zobaczyć kawałek świata, pokonać przeciwności losu i poznać sekrety, które skrywają się wśród dzikich, nietkniętych ludzką nogą obszarów. Nowa książka Katherine Rundell, która w "Dachołazach" zabrała nas na dachy Paryża, niejako umożliwia czytelnikom spełnienie tego marzenia, nie wysuwając przy tym nawet nosa poza dom.

"Odkrywca" to opowieść o czwórce dzieci, których samolot przelatując nad dziewiczą, nienaruszoną przez cywilizację amazońską dżunglą ulega wypadkowi - z dziećmi z dorosłych osób leci tylko pilot, który niestety ginie podczas katastrofy. Fred, Constance, Lila i jej braciszek Maks wspólnym wysiłkiem, metodą prób i błędów organizują sobie nocleg i szukają choćby namiastki pożywienia, ale ich celem jest nie tylko przetrwanie w dżungli, lecz przede wszystkim znalezienie drogi i środku lokomocji, które pomogły by im dostać się do jakiejkolwiek ludzkiej osady, a stamtąd - prosto do domu.

Autorka poprzez wielką przygodę swoich małych bohaterów przekazuje nam kilka ważnych lekcji. Po pierwsze, wiedza jest wręcz bezcenna. Ta o otaczającym nas świecie, w erze smartfonów i pozornie wszechobecnego Internetu, wydaje się być osiągalna w sekundę za pomocą tylko kliknięcia. Co się stanie, gdy człowiek nie będzie miał możliwości z niej skorzystać? Jak wtedy da sobie radę? Czy sprosta wyzwaniu i przeżyje, czy też będzie bezradny wobec swojej niewiedzy i czeka go zagłada? A jakie szanse na przetrwanie będzie miało dziecko? Czy młody człowiek, który chętnie chłonie różne ciekawostki i informacje o różnym stopniu przydatności, a jednocześnie pełen pomysłów, które mogłyby nie przyjść do głowy dorosłemu, nie będzie jednak miał większej szansy na wydostanie się z tarapatów?

Drugą istotną kwestią jest przyjaźń i umiejętność pracy w zespole. Zetknięcie się czworga silnych charakterów uświadamia, że czasami należy schować własne ego do kieszeni i pogodzić się z tym, że są w życiu takie chwile, gdy tylko współpraca może przynieść korzyści, a upieranie się przy własnym zdaniu nie zawsze wychodzi na dobre. Przy czym warto wspomnieć, że małych rozbitków łączyła nie tylko fatalna sytuacja, w jakiej nagle się znaleźli, ale również i przyjaźń. Pomiędzy dziećmi, początkowo sobie obcymi, wraz z upływem czasu i często dramatycznymi perypetiami na drodze do wyzwolenia z lasów Amazonii, zrodził się najpierw szacunek, który prędko dał początek naprawdę pięknej relacji, która miała się okazać niezwykle trwała.

Trzecim, równie ważnym, a może najważniejszym przesłaniem, jakie płynie z książki Rundell, jest bezwzględna konieczność walki o pozostawienie tych niewielu dziewiczych zielonych terenów Ziemi w stanie nienaruszonym, jak najdłużej jest to tylko możliwe. Jakie są skutki ingerencji człowieka w przyrodę, nadmierne eksploatowanie zasobów naturalnych planety, przeludnienie, zaśmiecenie - wszyscy już dobrze wiemy, wystarczy wspomnieć o efekcie cieplarnianym i dziurze ozonowej. Nie da się naprawić szkód wyrządzonych naturze, ale można powstrzymać dalszą degradację, nawet jeżeli oznaczałoby to rezygnację z prowadzenia prac naukowców m.in. na obszarze Amazonii. Edukacja w tym temacie jest bardzo ważna, dlatego bardzo podoba mi się, że autorka porusza go w swojej książce przeznaczonej dla młodszych czytelników, pomagając im stać się świadomymi dorosłymi.

Na specjalną wzmiankę zasługuje oprawa graficzna tej książki - okładka jest cudowna, od razu przywodzi na myśl tętniący życiem amazoński las i wielką przygodę, która czeka na czytelnika. Czytanie uprzyjemniają przepiękne ilustracje - czy są rozpięte na obie strony, czy też w postaci drobnych zdobień - sprawiają, że kontakt z "Odkrywcą" jest jeszcze większą ucztą literacką.

Nie mogę się wprost doczekać, aż moje córki, tak bardzo ciekawe świata, będą na tyle duże, aby sięgnąć po książki Rundell. Jednocześnie cieszę się, że ta wielka przygoda jest jeszcze przed nimi i że będę mogła im towarzyszyć podczas jej przeżywania. Mam nadzieję, że "Odkrywca" utrwali je tylko w przekonaniu, że dobrze jest wiedzieć dużo i warto pielęgnować w sobie tę ciekawość i pasję odkrywcy, nawet jeśli te nasze odkrycia pozostają niezauważone przez świat. To mówiąc, czekam niecierpliwie na kolejne książki autorki.


A mowa o...

Odkrywca, Katherine Rundell, Poradnia K, 14 marca 2018r., tyt. oryg. The Explorer, przekład: Paweł Łopatka, 372 strony

"Dachołazy" Katherine Rundell na blogu - TUTAJ