czwartek, 26 października 2017

CZASAMI KŁAMIĘ, Alice Feeney


Książka Alice Feeney oparta jest na dość oryginalnym i pozornie prostym pomyśle. Oto młoda kobieta o imieniu Amber w wyniku wypadku trafia do szpitala w stanie śpiączki. Ponieważ jest zarazem bohaterką i narratorką, dowiadujemy się od niej, że gdzieś tam głęboko zachowana jest jej świadomość, kim jest i kim są ludzie ją odwiedzający. Niestety, Amber nie pamięta wydarzeń, które doprowadziły ją do szpitalnego łóżka, na podstawie rozmów, które do niej docierają, stara się dojść prawdy. Dość powiedzieć, że jedyne co kołacze jej się w głowie, to fakt, że jej małżeństwo przechodziło poważny kryzys, zaś jej ostatnim wspomnieniem jest kłótnia z mężem. Pierwszy wniosek, jaki jej się zatem nasuwa, jest taki, że to właśnie mąż usiłował ją zabić. Jaka jest prawda?

Ile prawdy, tyle kłamstw - ta sentencja świetnie podsumowuje wydarzenia, jakie mają miejsce w książce. Chociaż zaczyna się niepozornie, im dalej w las, tym bardziej zdezorientowany będzie czytelnik, na co bez wątpienia ma wpływ sposób, w jaki opowiedziana jest cała historia. Mamy bowiem podział na trzy perspektywy czasowe: przedtem, czyli wydarzenia z dzieciństwa bohaterki sprzed piętnastu lat, wtedy, czyli wydarzenia mające miejsce na tydzień przed wypadkiem oraz teraz, czyli pobyt w szpitalu. Gdy będziemy poznawać kolejne wątki i będziemy próbowali dopasować do siebie te fragmenty wiedzy, jakie zostaną nam ujawnione, warto mieć wciąż na uwadze słowa, które nie na darmo stanowią tytuł (a także w sumie spojler?) książki. Dość powiedzieć, że autorka w bardzo sprawny sposób odkrywa przed nami fakty, które rzucają nowe światło na bohaterów i zupełnie zmieniają sposób, w jaki ich postrzegamy, przy okazji wprawiając czytelników w stan osłupienia.

Jak już wspomniałam na samym początku, opowiadanie historii przez kobietę pozostającą w śpiączce jest ciekawym wyborem, który jednak wydaje się być ryzykowny. Trzeba bowiem sprawić, aby czytelnik uwierzył, że narratorka jest bezradna, zarówno wobec tego, co dzieje się wokół niej, a także wobec własnego ciała, które momentami wydaje się być najbardziej zdradliwe. Na szczęście autorce udaje się tego dokonać, a jednocześnie przez ten zabieg zapewnia swojej bohaterce na wstępie ogromny kredyt zaufania, kto bowiem nie współczułby człowiekowi będącemu na granicy życia i śmierci? Pomimo moich pozytywnych wrażeń mam jednak pewne zastrzeżenia. Owszem, lektura jest wciągająca i zaskakująca, ale jednocześnie wpisuje się w pewien trend, który każe autorom thrillerów/kryminałów/książek sensacyjnych tworzyć mało wiarygodnych bohaterów, począwszy od książki, od której wszystko się zaczęło, czyli "Zaginionej dziewczyny", a potem "Dziewczyny z pociągu", "Pary zza ściany" i innych. W tym aspekcie "Czasami kłamię" nie stara się nawet stwarzać żadnych pozorów, bowiem już sam tytuł krzyczy o tym z okładki, trudno więc oczekiwać czegoś innego. Oczywiście, wykonanie jest bardzo dobre, ale miło byłoby dodać do tego otoczkę większej tajemnicy, co wprawniejszy czytelnik może jednak przewidzieć, jakie asy w rękawie trzyma autorka. Szkoda również, że tło społeczne nie jest bardziej rozbudowane, a zamiast tego pojawia się leniwy stereotyp biedniejszej, patologicznej rodziny w zderzeniu z bogatą i sympatyczną, zwłaszcza, że moim zdaniem ma to dość spory wpływ na całą fabułę.

Myślę, że czytelnicy rozpoczynający swoją przygodę z thrillerami czy literaturą sensacyjną, a także ci bardziej zorientowani na literaturę obyczajową, będą zadowoleni z wrażeń podczas lektury, jak i po jej ukończeniu. Wytrawniejszy miłośnik książek z dreszczykiem może być usatysfakcjonowany przebiegiem akcji, traktując "Czasami kłamię" jako przyjemny przerywnik pomiędzy książkami o cięższym ładunku gatunkowym. Dobra i wciągająca rozrywka na jeden, dwa jesienno-zimowe wieczory.

Czasami kłamię, Alice Feeney, wyd.W.A.B., 8 listopada 2017, tyt. oryg. Sometimes I Lie, przekład: Agnieszka Walulik, 400 stron

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu W.A.B.

wtorek, 24 października 2017

SPOTKANIA. OPOWIEŚĆ O WIERZE W CZŁOWIEKA, Marian Zembala w rozmowie z Dawidem Kubiatowskim


W kontekście pierwszego udanego przeszczepu serca jego sukces głównie kojarzony jest z profesorem Zbigniewem Religą, tymczasem był to efekt wytężonej i mozolnej pracy całego zespołu, co znakomicie ukazuje film Łukasza Palkowskiego z 2014 roku pt.: "Bogowie". Gdyby nie wkład i poświęcenie grupy lekarzy, którzy wierzyli w sens swoich działań i walczyli dzielnie z każdą rzucaną im przez los przeszkodą, dzisiejsza medycyna, a zwłaszcza transplantologia, nie dawałyby tylu możliwości i zapewne wielu ludzi nie dostałoby nigdy szansy na nowe życie dzięki operacjom, które dzisiaj są na porządku dziennym. Udział w tym przełomowym dokonaniu miał, obok wspomnianego już  Zbigniewa Religii i Andrzeja Bochenka, właśnie profesor Marian Zembala, rozmówca Dawida Kubiatowskiego w wywiadzie-rzece "Spotkania. Opowieść o wierze w człowieka".

Słynny kardiochirurg, były Minister Zdrowia, dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca, pionier polskiej transplantologii, który jako pierwszy w kraju przeszczepił płuco-serce - profesor jest niezwykle zasłużonym człowiekiem, który pomimo osiągniętych sukcesów twardo stąpa po ziemi. Naturalnie, większość wywiadu poświęcona jest tematowi medycyny i jest to całkowicie zrozumiałe, biorąc pod uwagę dokonania profesora w tej dziedzinie i emocjonującą historię, której stał się częścią, gdy podjął współpracę z prof. Religą. Przede wszystkim mamy szansę dowiedzieć się, jak wyglądały pierwsze przełomowe transplantacje serca z perspektywy profesora Zembali, którego aktywny wkład jest naprawdę nieoceniony. Profesor wspomina także pobyt w Holandii, gdzie zdobywał szlify w zawodzie kardiochirurga ucząc się u boku najsłynniejszych lekarzy w tej dziedzinie, rozwój zabrzańskiego centrum kardiochirurgii, swoją polityczną karierę, ale wypowiada także na bardzo ważne tematy, takie jak etos pracy lekarza, stosunek do chorych, eutanazja, homoseksualizm, religia. W wywiadzie spory jego fragment poświęcony jest filmowi "Bogowie", przy powstawaniu którego profesor miał swój znaczący udział jako konsultant, a który to film pokazuje z jak wielkim wyzwaniem lekarze mieli do czynienia i jak wielka była ich determinacja, aby ich działania zwieńczone były sukcesem. Ale rozmowa nie skupia się tylko na tych aspektach życia profesora, sporo miejsca poświęconego jest jego rodzinie, której jest oddany i która, wraz z pasją do sztuki i sportu, stała się odskocznią od nieodłącznego stresu, jaki idzie w parze z karierą.

Cały wywiad czyta się przyjemnie, jest to bardzo satysfakcjonująca lektura. Profesor jest skromnym i spokojnym, inteligentnym człowiekiem, co czuć wyraźnie w wyczerpujących wypowiedziach, jakich udziela na pytania rozmawiającego z nim Dawida Kubiatowskiego. Z całej zaś rozmowy wyłania się obraz niesamowicie inteligentnego, ciepłego i pełnego pokory mężczyzny, który bagażem doświadczeń mógłby obdarzyć spokojnie kilka osób i tym samym motywuje do bycia aktywnym człowiekiem i do większej wiary we własne możliwości. I może wydawałoby się, że dialog o meandrach medycyny i polityki nie będzie wystarczająco pociągający dla przeciętnego czytelnika, jednak okazuje się, że jest inaczej, książka jest bardzo interesująca, porusza wiele ciekawych kwestii. Widać, że pytający jest dobrze przygotowany, bardzo dobrze orientuje się w biografii lekarza i wie, jak pokierować rozmową, aby uzyskać interesujące go odpowiedzi i zachować spójność wywodu, który podzielony jest na kilka rozdziałów, każdy zaś poświęcony jest innemu tematowi. Moja jedyna uwaga dotyczy powtórzeń tych samych nazwisk, sytuacji, które profesor przywołuje w kilku różnych fragmentach, co nadaje odrobinę nienaturalny ton, a co prawdopodobnie jest zwykłym przeoczeniem ze strony redakcji.

Wywiad z profesorem jest prawdziwą lekcją pokory wobec życia, losu i wobec ludzi, od których możemy się wiele nauczyć, jeśli tylko schowamy własne ego do kieszeni. Mam nadzieję, że nie jest to wartość zdewaluowana, chociaż dzisiaj często zdarza nam się zapominać, że nie jesteśmy tak wyjątkowi jak nam się wydaje i często przeceniamy własne możliwości, nie dając dojść do głosu autorytetom, których też coraz mniej z pokolenia na pokolenie. Warto sięgnąć po rozmowę z profesorem Zembalą, aby przekonać się, że kluczem do osiągnięcia sukcesu jest nie tylko talent, ale i ciężka praca, a także świadomość, że w każdej sytuacji ma się wsparcie najbliższych. Polecam tę książkę uwadze każdego, kto chce dowiedzieć się czegoś o najnowszej historii medycyny w Polsce i jednocześnie poznać niesamowitą postać, jaką jest profesor Marian Zembala, prawdziwy lekarz z powołania, humanista, człowiek pełen empatii. Naprawdę szkoda, że są to cechy coraz rzadziej spotykane, nie tylko u lekarzy, ale i w całym naszym społeczeństwie. Jest to z pewnością osoba, która może się stać autorytetem każdego z nas.

Spotkania. Opowieść o wierze w człowieka, Marian Zembala w rozmowie z Dawidem Kubiatowskim, wyd. editio, 27 września 2017, 376 stron
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu editio.

czwartek, 19 października 2017

DUCHY JEREMIEGO, Robert Rient


Trudny to temat, przemijanie. Człowiek nie lubi myśleć o nim, spycha gdzieś w głąb umysłu, chowa po kątach i nie chce do niego wracać. Co szczęśliwsi żyją beztrosko, jakby opcja wyjścia z tego świata ich nie dotyczyła. Ale TO jest, TO czeka i jest bardzo sprawiedliwe, bo nikomu nie przepuści. Nie da się nikomu wykpić na ładne oczy. Czasami do człowieka dotrze ta prawda, kopnie go w tą przysłowiową twarz, aż mu zadzwoni w uszach. Że to ja. Że może nie kiedyś. Że może jutro. Że może zaraz. I otwiera się taka czarna dziura w głowie i człowiek w nią wpada, i leci, i leci, i wie, że dolecieć nie może. Myśleć o tym trudno, ale chyba jeszcze trudniej jest pisać o umieraniu tak, aby nie wyszła z tego patetyczna opowieść, bo to temat niebezpieczny i łatwo jest sprowadzić wszystko do laurki dla odchodzących, a można przecież inaczej. I "Duchy Jeremiego" właśnie są tym czymś innym.

Tytułowy Jeremi jest dwunastolatkiem wychowywanym samotnie przez matkę, ojciec dawno temu znikł z pola widzenia i słyszenia. Rodzina Jeremiego jest niewielka: matka, lekko zwariowana ciotka, dziadek z "alshajmerem" i rak matki. Jakby mało tutaj jeszcze było bólu, to dodatkowo okazuje się, że dziadek za młodu został zesłany na Syberię, babka straciła całą rodzinę w obozie koncentracyjnym, po czym po kilku dekadach popełniła samobójstwo, bo mówiły do niej duchy, a sam Jeremi dowiaduje się, że jest Żydem. Nie, zdecydowanie nie jest to optymistyczna książka. Wydawać by się mogło, że autor wybrał najbardziej traumatyczne przeżycia jakie mogą trafić się człowiekowi na przestrzeni życia i wrzucił je do jednego worka, aby sprawdzić co się stanie po ich wymieszaniu, ale o dziwo, to wszystko łączy się w zgrabną całość. Mało tego, taki zabieg sprawia, że można odczytywać tę historię na różne sposoby. Nie jest już tylko opowieścią o bolesnym, brutalnie wymuszonym przez rzeczywistość przejściu z beztroskiego dzieciństwa w dorosłość, to nie tylko ta pierwszoplanowa relacja i cierpienie człowieka opuszczanego z człowiekiem odchodzącym. To również historia o odnajdywaniu siły do przeżycia w niesprzyjających ku temu okolicznościach i to nie tylko na przykładzie Jeremiego, ale i tego dziadka, w którego duszy wciąż po wielu latach wieją mroźne Syberyjskie wichry, pani Marii, która, mając w pamięci pobyt w obozie koncentracyjnym, "uważa, że śmierć jest zarezerwowana dla wszystkich", babki Elizy, która uległa nawiedzającym ją głosom.

W "Duchach Jeremiego" pojawia się motyw drugiej wojny światowej, ale podobnie jak ma to miejsce w "Dygocie" czy "Rdzy" Jakuba Małeckiego, jest to Wielka Historia, która toczy się gdzieś w tle, a na pierwszy plan wysuwają się ludzie, których życie w efekcie ulega nieodwracalnej zmianie i nie tylko oni pozostają na zawsze okaleczeni psychicznie, odbija się ona również cieniem na następnych pokoleniach, co widać na przykładzie rodziny Jeremiego, czyli kolejno jego dziadka, matki i ciotki. Mam wrażenie, że stawiając nieprzemijający ból wywołany przez wojnę obok tego, który staje się pokłosiem nieuleczalnych chorób, autor skłania nas w pewien sposób do zastanowienia się, czym jest cierpienie, czy da się określić, kto cierpi bardziej. Czy ból wojennych doświadczeń jest wart więcej od bólu kobiety, która musi bólowi wywołanemu przez wyniszczającą ją chorobę nadać pozory normalności w imię dobra dziecka, które i tak musi pozostawić osierocone na pastwę losu? Jaki jest sens w cierpieniu? Czy uszlachetnia, tak jak przyjęło się mówić, czy to tylko frazes, oferowany tym, którzy zostają doświadczeni przez los? Stawiający sobie te pytania dwunastolatek nie różni się niczym od dorosłego, który mógłby się znaleźć na jego miejscu, i jeden, i drugi poczuje tę samą bezradność wobec wydarzeń, na które wpływu mieć nie może.

To nie jest łatwa książka. Chociaż narracja prowadzona jest z perspektywy dziecka i czuć w niej tę ujmującą naiwność i typową dla dzieci beztroskę, i chociaż od pierwszych stron czytelnik zostaje wciągnięty w wir opowieści, ciężar jaki ona niesie z sobą czuć jeszcze długo po jej ukończeniu. Nie będę zaprzeczać, jestem pod ogromnym wrażeniem; to była jedna z tych książek, gdzie widząc, że zostało już 40, 30, 20 stron do końca człowiek ma ochotę przestać czytać, chociaż wie, że czytać nie przestanie, bo nie ma takiej siły, która by go do tego zmusiła. To taka książka, w której moje myśli okazywały się być myślami bohatera. Moje lęki i wątpliwości pojawiały się na kartach książki, na pytania, których nigdy nie zdecydowałam się nikomu zadać, zostały udzielone odpowiedzi. Odbieram ją bardzo emocjonalnie, ale jednocześnie nie sądzę, aby to była tania emocjonalność. Nie czuję się zmanipulowana przez autora, ale nie odmawiam mu zręczności w prowadzeniu historii, poskładanie elementów takich jak wojna, dziecko i rak w tak piękną, ale jednocześnie wolną od patosu opowieść wymaga wielkiej wprawy i delikatności, i właśnie to czuć podczas czytania.

I na sam koniec mój ulubiony cytat, bez mała trafiony w dziesiątkę:

Jak odprowadziliśmy krowy do ich domu i wróciliśmy do naszego, to kuchnia i pokój były już wysprzątane, nawet dwa okna pani Maria umyła.
- Pani to musi lubić sprzątać.
- Nigdy nie mów do kobiety, że lubi sprzątać.
Duchy Jeremiego, Robert Rient, wyd. Wielka Litera, data wydania: 27 września 2017, 294 strony

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Wielka Litera.


niedziela, 15 października 2017

CELIBAT, Marcin Wójcik


W Polsce jest około 31 tysięcy księży katolickich- diecezjalnych i zakonnych. Profesor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu Józef Baniak prowadził badania wśród duchownych, w sumie przebadał ponad tysiąc osób. Wyszło mu, że:
- 60% procent księży jest lub było w związku z kobietami
- 53,7% księży chciałoby mieć własne rodziny
- 68% z tych, którzy odeszli ze stanu duchownego, porzuciło kapłaństwo z powodu celibatu
- 78% byłych księży chciałoby być nadal księżmi, będąc jednocześnie żonatymi
- 77% dorosłych i 83 % młodzieży jest przeciwnych celibatowi

Celibat obowiązujący kapłanów Kościoła rzymskokatolickiego od dawna budzi wiele emocji. Główny argument zwolenników zniesienia tej praktyki jest paradoksalnie tym samym, którego używają ich przeciwnicy: wyrzeczenie się przez księży swojej cielesności poprzez wstrzemięźliwość seksualną i rezygnację z wchodzenia w związki małżeńskie staje się barierą oddzielającą ich od reszty społeczeństwa. Tam, gdzie ci pierwsi widzą problem w postaci braku płaszczyzny porozumienia wobec dylematów życia codziennego wiernych -  bezżenni księża wszakże mają być przewodnikami rodziny, gdzie ich brak wiarygodności przejawia się np. w momencie prowadzenia nauk przedmałżeńskich - ci drudzy zaś mówią o roli nadanej przez samego Boga i jedynej słusznej ofierze składanej Mu przez Jego sługę, jaką ma być czystość duchowa i cielesna. Jak w praktyce przedstawia się stosowanie do tej zasady, możemy przekonać się dzięki jednej z najgłośniejszych premier tej jesieni, poruszającej ten mocno kontrowersyjny i jednocześnie dość popularny w naszym kraju temat.

 "Celibat" Marcina Wójcika jest zbiorem rozmów przeprowadzonych przez autora na temat sensu stosowania się do tej zasady z osobami, których dotyczy ona bezpośrednio, czyli z księżmi, aczkolwiek autor udziela głosu również osobom, które pozostają bądź pozostawały w związku z osobą duchowną, jest tu miejsce również dla byłych duchownych. Wyjątkiem w formie jest rozdział poświęcony seminarium duchownemu, który ma formę dziennika prowadzonego przez kandydatów na księży, dzielących się swoimi obserwacjami i wątpliwościami. Sam autor ma wiele doświadczenia w tym temacie z racji kilku lat spędzonych w seminarium duchowym, gdzie jednak nie zdecydował się na przyjęcie święceń. Absolwent Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, były dziennikarz "Gościa Niedzielnego", obecnie związany z "Dużym Formatem", ma na koncie już jedną książkę, wokół której również towarzyszyło wiele kontrowersji, a mianowicie "W rodzinie ojca mego", reportaż, który podejmował próbę wniknięcia i poznania otoczenia związanego z ojcem Rydzykiem i jego medialnym imperium.

Równie dobrze podtytuł na okładce mógłby brzmieć "Sekretne życie księży", bowiem rozważania bohaterów stają się pretekstem do opowieści o tym, co tak naprawdę dzieje się za zamkniętymi drzwiami plebanii i do czego naprawdę skłonni są ludzie, którzy ją zamieszkują. Okazuje się, że obłuda towarzyszy duchownym już od samego początku kariery, jeszcze podczas nauki w seminarium, gdzie obok poważnej indoktrynacji przechodzą prawdziwą szkołę życia. Adoracja przez kolegów i księży na wyższych stanowiskach, napaści na tle seksualnym z pewnością otwierają oczy wielu i są źródłem zwątpienia, a nawet rezygnacji ze wstąpienia do duchowieństwa. Są tacy, którzy z wyrachowaniem zgadzają się na wszystko lub przymykają oczy na to, co dzieje się obok nich, mając na względzie dostatnią i bezpieczną finansowo przyszłość. Przyszłość duszpasterza, w której główne miejsce zajmują: alkoholizm, napastowanie, korupcja, chciwość, pedofilia. Kościół zamiatający pod dywan molestowanie dzieci, Kościół płacący po cichu alimenty na nieślubne dzieci. Obłuda wydaje się być wpisana w pełnioną przezeń funkcję. Owszem, zdarzają się prawdziwi księża z powołania, dla których wyrzeczenia w imię Boga są ciężarem znoszonym z pokorą, a swoje życie mimo obecnej w nim samotności i smutku z niej płynącego, starają przeżyć z godnością i w zgodzie z własnym sumieniem, jednak wydają się występować w zdecydowanej mniejszości.
Kiedy trafiłem do parafii, wiedziałem, że proboszcz był wcześniej związany z biskupem pomocniczym. Związek nie trwał długo (...)
Planowaliśmy orgietki przy śniadaniu. Wystarczyło, że któryś powiedział: "Co dziś pijemy?". To był taki kod. Jak się rozebraliśmy po "Wiadomościach", to cały wieczór chodziliśmy bez majtek - do kuchni po jedzenie, do piwniczki po napoje. Bywało, że ktoś z parafian zadzwonił na domofon, chciał coś załatwić w kancelarii. Nie otwieraliśmy.
Kto powinien przeczytać "Celibat"? Łatwiej jest określić, kto raczej nie powinien tego robić. Mimo świadomości niektórych zachowań księży, o których słyszy się raz za razem w mediach, lektura może zaszokować czytelnika, wprawić go w niesmak i zażenowanie. Jeśli będzie nim osoba mocno związana z Kościołem, o głębokiej wierze, może jej być trudno pogodzić się z przedstawionymi tu wyznaniami i historiami, i należy być tego świadomym przed sięgnięciem po książkę Wójcika. Natomiast każdy, kogo intryguje co dzieje się, gdy za wiernymi zamykają się drzwi i kapłani zostają sami, z pewnością nie zawiedzie się reportażem Marcina Wójcika. Jest to pozycja wartościowa,  przekraczająca jednocześnie wiele tabu, ale pozwalająca spojrzeć z trochę innej strony na księży, na ich życie wewnętrzne, motywacje, które nimi kierują. Uświadamia, że mimo całej sakralności pełnionej przezeń funkcji, po drugiej stronie stoi tylko człowiek, nieidealny, mające te same słabości i odczuwający te same pokusy jak ci, którym ma zapewnić duchowe przewodnictwo. I chociaż w wielu przypadkach dochodzi do bulwersujących zachowań i poważnych nadużyć, nie można nie współczuć mężczyźnie, który przechodzi przez życie tęskniąc za tym, co dla innych jest tak naturalne i na wyciągnięcie ręki, a jemu pozostaje tylko rola biernego obserwatora i nieustająca samotność, której czasami nawet sam Bóg nie jest w stanie wyleczyć.


Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu, Marcin Wójcik, wyd. Agora, data wydania: 13 września 2017, 304 strony

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Agora.

wtorek, 10 października 2017

BUNTOWNICZA MŁODOŚĆ, C.D.Payne


Koniec XVIII wieku przyniósł światu nieszczęśliwie zakochanego romantyka, który wobec nieodwzajemnionej miłości popełnił samobójstwo. "Cierpienia młodego Wertera" prawie z miejsca stały się dziełem popularnym w swoich czasach, a młodzi mężczyźni chętnie naśladowali tytułowego bohatera, począwszy od kopiowania jego stylu ubierania, na... samobójstwie skończywszy. Przenieśmy się dwieście lat do przodu. Stany Zjednoczone, rok 1993. Wydana została "Buntownicza młodość. Dziennik Nicka Twispa", a młodzi ludzie ponownie znaleźli bohatera na miarę swoich czasów, z którym mogli się swobodnie identyfikować. Książka okazała się tak popularna, że powstały kolejne części przygód nieszczęsnego nastolatka,a w 2009 roku powstała filmowa adaptacja. I tu sprecyzujmy, że popularność ta ograniczała się jedynie do USA. W Polsce dopiero od czerwca tego roku możemy cieszyć się tłumaczeniem pierwszego tomu. Czy ponad dwadzieścia lat jakie upłynęło od napisania powieści nie wpłynęło jednak na jej odbiór przez współczesnego czytelnika?

Kim jest główny bohater? To zdecydowanie bardzo specyficzna postać, podobnie zresztą jak nietypowy jest charakter samej książki. Nick Twisp jest czternastoletnim chłopcem, o ponad przeciętnej inteligencji i dość przeciętnych, jak na ten wiek, zainteresowaniach. Życie Nicka prawie dosłownie podporządkowane jest jednemu tylko celowi: utracie dziewictwa. Hormony buzują w młodym ciele, dokoła pełno bodźców, jak choćby w postaci coraz to młodszych dziewczyn jego ojca, a Nick popada w obsesję na punkcie seksu. Kontakty nastolatka z płcią przeciwną dość skutecznie, ku jego wielkiej zgrozie, utrudniają geniusz chłopaka i typowe dla okresu pokwitania wykwity skórne. Kiedy więc spotyka na swojej drodze dziewczynę, dorodną przedstawicielkę płci pięknej, równie, a może nawet bardziej inteligentną, która nie tylko nie ucieka na jego widok, ale wydaje się odwzajemniać zainteresowanie chłopaka, wydawać by się mogło, że oto nastąpi kres jego zgryzot i odtąd jego życie będzie już tylko lepsze. Otóż nic bardziej mylnego, bowiem los piętrzy trudności przed rozkochanym Nickiem, piętrzy je również sam obiekt uczuć, dziewczyna nie czuje się bowiem jeszcze gotowa na związek i stawia chłopakowi pewne wymogi do spełnienia, na które ten ochoczo przystaje, dowodząc, że zakochanie i rozsądek nie idą w parze.

Utrzymana w formie dziennika prowadzonego przez głównego bohatera i narratora, książka odwołuje się do tradycji powieści łotrzykowskich i spełnia wszystkie wymogi tej odmiany gatunkowej.  Jest więc wywodzący się z mieszczańskich nizin społecznych bohater, który nie czuje przynależności do miejsca swojego pochodzenia, a wręcz je odrzuca i nim gardzi, podobnie jak i ludźmi, którzy go otaczają, jedynym wyjątkiem jest tutaj jego przyjaciel Lewus, który usiłuje mu dotrzymać kroku w szalonych pomysłach. Pierwsze i od razu ciężkie boje Nick stacza z rodzicami, będącymi po rozwodzie egoistami, którzy przerzucają się odpowiedzialnością za coraz to gorsze wybryki syna. Matka, od wychowywania syna - starsza córka dawno uciekła z domu - woli orbitowanie wokół kolejnych partnerów, z których zdaniem liczy się bardziej niż z własnym synem. Ojciec, niespełniony pisarz, dusigrosz, zmienia dziewczyny na coraz młodsze, a winę i frustrację za nieudane życie zrzuca na Bogu ducha winnego syna. Ciężko więc dziwić się młodemu bohaterowi, który, obdarzony dużą dozą sprytu i fantazji, nie chce się pogodzić z tak niewesołą rzeczywistością i pakuje się w coraz to nowe tarapaty, zdawałoby się testując wytrzymałość wszystkich dookoła. Robi to w zawrotnym tempie, zupełnie nie zważając na konsekwencje i z każdą przygodą niebezpiecznie zbliżając się do momentu, gdy w końcu posunie się za daleko i złamie prawo.

Czytając "Buntowniczą młodość", nie sposób nie czuć lekkiego niesmaku, bowiem autor nie szczędzi czytelnikom opisów masturbacji, obrazowo prezentuje kolejne stadia rozwoju pryszczy, dużo miejsca poświęca, co jest dość zrozumiałe, bo przecież mowa o sfrustrowanych seksualnie młodych mężczyznach, członkom - tu palmę pierwszeństwa trzyma najlepszy przyjaciel Nicka, Lewus, obdarzony dość specyficznym przyrodzeniem, co staje się punktem wyjścia wielu perypetii. Chociaż pisarz przekracza tę subtelną granicę dobrego smaku, jest to zabieg celowy. To pewnego rodzaju wyzwanie w stronę odbiorców, pytanie, czy będą pruderyjni i będą się oburzać, że nastolatek jest wulgarny i niewyżyty, i myśli tylko o jednym, czy też popatrzą trochę głębiej, przyjrzą się dokładniej i dostrzegą to wszystko, co się dzieje wokół niego. Czy dostrzegą brak oparcia w rodzicach, brak wzorca, jakim mógłby się kierować, brak bezpiecznego domu, absurdalne mechanizmy rządzące szkolnym systemem, socjopatów i pedofili, którzy przyczajeni czekają, aby zrobić ruch, media, które żerują na ludzkich nieszczęściach, ale poświęcają im czas dopóty, dopóki na horyzoncie nie pojawi się kolejny dramat, na którym można zarobić. Payne zwraca nam na to wszystko uwagę, robi to poprzez właśnie tego pryszczatego młodzieńca i jego inteligentne, skrzące się od humoru i ironii, uwagi.

A zatem, czy "Buntownicza młodość" przetrwała upływ dwóch dekad? Czy współczesna młodzież odnajdzie się w tej szalonej, ironicznie dowcipnej książce? Soczysty język, bezpośredniość w mówieniu o seksie i wulgarność przyćmią z pewnością niejeden cukierkowaty romans o mdłych bohaterach i nieskomplikowanej fabule, jakie ostatnimi czasy szturmują listy bestsellerów. Warto zaznaczyć, że właśnie przez wzgląd na te cechy jest to lektura odpowiednia jednak dla osób powyżej szesnastego roku życia, a nawet całkiem dorosłych. Czytelnik sięgający po nią musi być także świadomy, że prezentuje ona dość specyficzne poczucie humoru i często usiłuje zawstydzić bądź zaszokować - jednak obserwacje świata czynione przez bohatera, krytyka otaczającej go rodziny, nauczycieli i ludzi, z którymi wchodzi nieszczęśliwie w interakcje, są fenomenalnie uszczypliwe i bardzo trafne, i stanowią sens książki Payne'a. I chociaż Nick Twisp złapałby się za głowę, gdyby zobaczył dzisiejszą technologię, to sam proces dojrzewania nie zmienił się zbytnio w ciągu tych dwudziestu lat, ciałami nastolatków wciąż niepodzielnie rządzą rozbuchane hormony, więc niejeden chłopak, niejedna dziewczyna będzie mogła dostrzec w zmaganiach Twispa z życiem odrobinę siebie.

Buntownicza młodość. Dziennik Nicka Twispa, C.D.Payne, wyd. Stara Szkoła, czerwiec 2017, tyt. oryg. Youth in Revolt, przekład: Mirosław Śmigielski, 302 strony

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Stara Szkoła.