piątek, 25 maja 2018

ZANIM POZWOLĘ CI WEJŚĆ, Jenny Blackhurst



Książka Jenny Blackhurst "Zanim pozwolę ci wejść", która niedawno miała swoją premierę w Polsce, wyszła w serii, w której ukazały się również książki Alex Marwood i Tany French. Bardzo sobie cenię książki Marwood, miałam więc nadzieję na klimatyczny thriller psychologiczny, w którym wątki obyczajowe będą grały główną rolę. I nie zawiodłam się, bowiem to właśnie dostałam - dość kameralną historię o obsesji, zdradzie i maskach, jakie na co dzień nakładamy, a do tego znakomicie zbudowane napięcie, które nie pozwoliło mi odłożyć książki - a czasem i przerwać jej słuchania, bowiem lekturę egzemplarza papierowego przeplatałam audiobookiem, kiedy obowiązki domowe kazały mi zająć ręce czymś innym niż lekturą.

Jenny Blackhurst jest młodą brytyjską autorką, w której dorobku znajdują się już trzy książki, gdzie "Zanim pozwolę ci wejść" jest następną po debiutanckim "How I Lost You". Jest to historia trzech przyjaciółek znających się od dziecka, która rozpoczyna się dla nas w momencie, gdy jedna z nich, pani psycholog Karen, odbywa pierwsze spotkanie z nową pacjentką, Jessicą. W dziewczynie jest coś, co budzi niepokój lekarki, pewna źle skrywana wrogość, która zaskakuje u osoby, którą widzi pierwszy raz na oczy. Z czasem okazuje się, że w życiu Karen i jej przyjaciółek zaczyna dochodzić do pewnych niepokojących zdarzeń, które pozornie noszą znamiona zwykłej ludzkiej nieostrożności, jednak psycholożka podejrzewa, że mają one związek z Jessicą. Dlaczego obca osoba miałaby działać na szkodę którejkolwiek z nich? Jakie są jej motywy?

To przede wszystkim książka o kobietach, ale skierowana nie tylko do nich - warto by sięgnęli po nią także mężczyźni, bowiem autorce udało się całkiem nieźle nakreślić obraz kobiecej psychiki, co mogłoby pomóc niejednemu panu w zrozumieniu płci pięknej. Doceniam obraz macierzyństwa, jaki pokazuje nam autorka, trafnie i bez zbędnego upiększania, bez popadania w stereotypy. Doceniam historię studentki, która podjęła kiedyś złą decyzję i poniosła jej srogie konsekwencje. Doceniam postać silnej kobiety, która mierzy wysoko i ciężką pracą toruje sobie drogę na szczyt w środowisku zdominowanym przez mężczyzn. Wszystkie są bardzo wiarygodne, nie przerysowane na siłę. W ich charakterystyce Blackhurst uchwyciła ten szczególny sposób w jaki odbiera je społeczeństwo i role, jakie usiłuje im narzucać. Robiąca karierę kobieta nie może zawdzięczać awansu swoim umiejętnościom, tylko najpewniej uzyskuje go przez łóżko szefa. Samotna kobieta po trzydziestce jest albo skostniałą, zimną starą panną, albo niewyżytą, nie potrafiącą się ustatkować imprezowiczką. Matka poświęcająca karierę na rzecz opieki nad dzieckiem to nie przemęczony obowiązkami i wiecznie niewyspany człowiek, tylko bezmózgi robot zaprogramowany do zmiany pieluch. Łatwo jest przypiąć łatkę, nie wysilając się na zrozumienie czyjejś sytuacji - ja taką przestrogę przed pójściem na skróty znajduję właśnie w "Zanim pozwolę ci wejść".

Ogromną rolę w książce odgrywa motyw zaufania i zdrady, oba ukazane w ciekawy sposób, bo nie ograniczający się tylko do związku dwojga partnerów, ale również w odniesieniu do przyjaźni. To ona jest tutaj cichym bohaterem wysuwającym się na pierwszy plan. Co decyduje o tym, że wybieramy kogoś na swojego przyjaciela? Jakie cechy musi posiadać ta osoba? Na ile jesteśmy w stanie przed kimś się otworzyć, dać mu dostęp do najintymniejszych sfer naszego życia? Czy powinniśmy oczekiwać w zamian tego samego? Czy warto jest bezgranicznie ufać drugiemu człowiekowi, a nawet powierzać mu swoje bezpieczeństwo? Jak bardzo jesteśmy w stanie kogoś poznać - wiemy, że jesteśmy szczerzy w naszej znajomości, ale czy kiedykolwiek jesteśmy w stanie poznać motywy kierujące innymi? Te wszystkie pytania nasuwały mi się w trakcie lektury, gdy śledziłam losy trzech przyjaciółek, których lojalność wobec siebie, wraz z nakręcającą się spiralą zdarzeń, została poważnie wystawiona na próbę.

"Zanim pozwolę ci wejść" to bardzo dobra rozrywka z przesłaniem, udowadnia, że bez efektownych zwrotów akcji i bez krwawych opisów też można bawić czytelnika. Trzyma w napięciu i intryguje, zapewnia wiele wrażeń i niesie z sobą ostrzeżenie: czy na pewno wiesz wszystko o ludziach, którzy cię otaczają? Ja ze swej strony polecam książkę w wersji audio, której słuchałam naprzemiennie z czytaniem wersji papierowej. To był mój pierwszy audiobook przesłuchany do końca, moje wcześniejsze podejścia zwykle kończyły się jeszcze przed końcem pierwszego rozdziału - lektorzy spisali się na medal, naprawdę się wciągnęłam i w odpowiednich momentach faktycznie przechodziły mnie ciarki. Mam nadzieję, że pozostałe książki Jenny Blackhurst zostaną u nas również wydane, z chęcią sięgnę po kolejną książkę jej autorstwa.

 A mowa o...

Zanim pozwolę ci wejść, Jenny Blackhurst, Albatros, 9 maja 2018r., tyt. oryg. Before I Let You In, przekład: Anna Dobrzańska, 384 strony


http://www.wydawnictwoalbatros.com/ksiazka,1767,4058,zanim-pozwole-ci-wejsc.html

czwartek, 17 maja 2018

NAMIOT FATIMY, Miral at Tahawi



Niewielka książeczka, która mnie pokonała. Miała być moim oknem na literaturę Bliskiego Wschodu, błyskiem koloru pomiędzy pochmurnymi kryminałami i thrillerami, po które ostatnio najczęściej sięgam, tymczasem zmęczyła mnie i zniechęciła, pozostawiając żal wobec niespełnionych oczekiwań. Nie jestem fanem punktowania książek za okres czasu, w jakim uda mi się je przeczytać. Argument "czytało się szybko" nie jest dla mnie równoznaczny z jakością tytułu, po który sięgam. Przyjemnie jest zatracić się w lekturze i z wypiekami na twarzy śledzić rozwój wydarzeń, jednak czasami najlepszą książką może okazać się paradoksalnie ta, w której nic się nie dzieje, za to jest napisana pięknym literackim językiem i każda minuta z nią spędzona jest czystą wręcz przyjemnością. "Namiot Fatimy" jest jednak takim przypadkiem, gdzie ani akcja, ani język nie są w stanie mnie zainteresować i przykuć moją uwagę, a każda próba czytania kolejnych stron kończyła się porażką.

Uwielbiam baśniowe klimaty, opowieści pełne magii. Realizm magiczny, który i tutaj występuje - jestem zwolenniczką doprawiania rzeczywistości odrobiną elementów nie z tej ziemi. Ale mieszanie prawdy i ułudy w książce Miral at Tahawi było dla mnie nie do przejścia. Opowieść tytułowej Fatimy, małej dziewczynki, która przez wzgląd na swoją płeć skazana jest na życie w zamknięciu, odosobnieniu razem z innymi kobietami, a która ucieka w świat miejscowych legend i podań, mogła być fantastycznym doznaniem czytelniczym. Mogła, ale nie była. Brak rozróżnienia prawdy od fikcji, wydarzenia i bohaterowie, które pojawiały się znienacka, bez żadnego konkretnego wyjaśnienia czy powodu, tylko po to, by zaraz zniknąć, brak wyraźnego ciągu logicznego, pełno niedopowiedzeń - każdy element z osobna lubię w czytanej przeze mnie literaturze, jednak zebrane wszystko naraz powodowało u mnie tylko ból głowy i złość. I to nie złość na książkę, nie na autorkę, ale na mnie samą, że to być może ja nie jestem wystarczająco dobrym czytelnikiem. Potem powtarzałam sobie jednak, za każdym razem, gdy podejmowałam walkę z kolejnymi rozdziałami i gdy ogarniało mnie to zniechęcenie, że przecież nie każda książka musi mi się spodobać, nie każdy wybór może być dobry, a porażki są wpisane w życie czytelnika, nawet jeśli stara się bardzo rozważnie dobierać to, co czyta.

I także tutaj znalazł się jeden bardzo pozytywny aspekt, na który koniecznie trzeba zwrócić uwagę. A mianowicie ukazanie sytuacji kobiet z trochę innej perspektywy. Zwykle muzułmanki są postrzegane jako ofiary mężczyzn, zepchnięte na bok i skazane na ich łaskę i niełaskę. Tymczasem książka Miral at Tahawi odczarowuje trochę ten stereotyp, jako winnego wskazując nie mężczyznę, ale...inne kobiety, a dokładniej seniorki rodów, które nieformalnie przewodzą swoim rodzinom. To właśnie one determinują, co dzieje się z kolejnymi pokoleniami, dbają o zachowanie tej samej tradycji, która przed laty kazała im również się podporządkować, nierzadko wbrew ich woli. Życie kobiety jest przeklęte i naznaczone bólem, a piekło na ziemi urządza jej nie ojciec, nie mąż, ale właśnie druga kobieta.
Kobiety rozmawiały, pochłaniając mięso wyłożone na kawałki chleba maczanego w zupie:
- Dwie siostry w jednym domu. Wsparcie i oparcie.
Na to odezwały się inne:
- Boże, opieka nad dziewczętami to same kłopoty.
Babka ochoczo wygłosiła lekcję:
- Boże, przecież dziewczęta to samo źródło nieszczęść...Nie ma sensu się nimi zajmować. To jedynie towar, który hoduje się dla kogoś innego. Jeżeli zostawisz je samym sobie, ten towar straci na wartości. Kiedy go sprzedasz, poniesiesz stratę.
- Prawdę powiadasz, ciotko Hakimo. Wychowujemy i wzdychamy, a one i tak dostają się komuś innemu.
- Strzeż nas, Boże, przed nieszczęściem z ich przyczyny. To Bóg nie chciał, żeby żadna z moich córek nie przeżyła. Ludzie pytali:"Hakimo, gdzie się podziały twoje córki?" Odpowiadałam:"To Bóg chroni mnie przed tą zarazą. Modliłam się, modliłam i wyprosiłam."
- Mówisz prawdę, babciu. Masz absolutną rację. Wszystkie poumierały ot, tak...To wola boska, babciu, czy może...?
- Wola boska, moje dziecko. Wyprosiłam to modlitwą i żadna z nich nie przeżyła. Długa droga prowadzi jednak od chwili, gdy Pan daje skrzeczącą córkę, do chwili, gdy ją zabiera. Niestety mojego syna Bóg ciężko doświadczył, oj ciężko, ale on to wszystko cierpliwie znosił.
Bardzo ważny wątek. Dla mnie on jednak ginie w bezładnej narracji, w opowieści głównej bohaterki popadającej w szaleństwo. Z całą pewnością to jest istotny głos kobiecy, potrzebny, cenny, bo pochodzący z takiej części świata, z której wciąż nie dochodzi do nas zbyt wiele. Każda perspektywa się liczy. Szkoda, że w ostatecznym rozrachunku, biorąc pod uwagę całokształt, to po prostu nie była książka dla mnie.


A mowa o...

Namiot Fatimy, Al-Chiba, przekład: Izabela Szybilska-Fiedorowicz, 160 stron

czwartek, 10 maja 2018

ŚMIERĆ W CHATEAU BREMONT, M.L. Longworth



Szczęśliwi ludzie przesiadują w kawiarniach i piją kawę*, parafrazując tytuł bestsellera autorstwa innej francuskiej autorki sprzed kilku lat. Chociaż jak się okaże po lekturze książki, nie tylko kawę, są także duże ilości wina, przegryzane serami, stekami lub innymi smakołykami, a gdzieś w tle pomiędzy jedną kawą a drugą pada trup i zaczyna toczyć się śledztwo. Wszystko to w niezwykle malowniczym miejscu, prawdziwym raju na ziemi - w Aix-en-Provence. Tutaj, gdzie pola usłane są lawendą, gdzie z jednej strony czuć bliskość Lazurowego Wybrzeża, a z drugiej czają się majestatyczne Alpy, dochodzi do zbrodni, która jest jednak równie niebanalna jak i cały ten region.

Oto bowiem z okna rodzinnego zamku, nie, nie, przepraszam, z okna chateau, wypada szlachcic Etienne de Bremont i ginie na miejscu. Miasto huczy od plotek. Śledztwo w sprawie tej zagadkowej śmierci prowadzi główny sędzia w Aix, Antoine Verlaque, który prosi o pomoc swoją dawną miłość, profesor prawa na miejscowym uniwersytecie, Marine Bonnet. Marine jest dawną przyjaciółką Bremontów, znają się od dzieciństwa, posiadane przez nią informacje i zachowane wspomnienia o ofierze pozwalają dochodzeniu, przynajmniej początkowo,toczyć się we właściwym kierunku, z czasem jednak na jaw wychodzą różne sekrety szlacheckiej rodziny, a w sprawę zaangażowana będzie nawet mafia...

Całkiem zgrabnie zarysowany wątek kryminalny nie jest jednak tym na czym skupia się fabuła. Poszukiwanie motywu i mordercy jest jakby zepchnięte na drugi plan, bo oto na pierwszy wysuwa się związek/nie związek głównych bohaterów. Zbrodnia staje się pretekstem do ponownego spotkania sędziego i pani profesor, niegdyś połączonych uczuciem, które, jak się dość prędko okazuje, nie do końca wygasło. I tak oto aż do samego końca czytelnik będzie zadawał sobie pytanie: zejdą się czy nie zejdą? Chyba że znajdzie się taki, który tak jak ja nie znosi rozbudowanych wątków miłosnych, wtedy ten akurat czytelnik będzie chciał, żeby bohaterowie skończyli się wygłupiać i wzięli się poważnie za śledztwo, bo tego oczekuje od książki, która miała być kryminałem...

A gdyby jeszcze miłosne podchody nie były wystarczającym spowalniaczem, to wszystko skąpane w obitych ilościach Beaujolais czy co tam aktualnie popijają. Albo jedzą. Na podstawie postaci wykreowanych przez autorkę, Brytyjkę mieszkającą od kilkunastu lat we Francji, wyłania się dość ciekawy obraz Francuzów, przynajmniej tych pochodzących z Aix i okolic. Sybarytyzm. Życie bez zbędnego pośpiechu, bez niepotrzebnego stresu (morderca nie zając, nie ucieknie), za to zdecydowanie korzystając z dobrodziejstw tego świata, czyli dobrego jedzenia, wina, cygar i miłości. Skoro wiadomo, że każdego czeka odejście z ziemskiego padołu, czemu nie spędzić czasu, jak nam jest tu dany w jak najlepszy sposób?

Przyniesiono im główne dania i Paulik z powątpiewaniem spojrzał na swoje. Risotto ułożono w wysoką stertę, artystycznie poprzetykaną różnymi rodzajami smażonych mięs, a pędy szparagów sterczały ku niebu. 
- Dużo tego - powiedział tylko i zabrał się do jedzenia. Nie lubił, gdy posiłek przypominał raczej rzeźbę. Pstrąg Verlaque'a był idealnie przyrządzonym i podany z małymi ziemniaczkami i podsmażanym koprem włoskim.
Paulik w pierwszej kolejności zabrał się do szparagów, na które w Prowansji był akurat sezon. Upieczono je na oliwce z czosnkiem i mnóstwem soli i pieprzu, dokładnie tak, jak przyrządzała je w domu Hélène.
- Spróbuj tego - powiedział komisarz, nakładając widelcem risotto z mięsem na talerz Verlaque'a. - Odparowali sok z mięsa i użyli różnych rodzajów. Wydaje mi się, że to podsmażone figatelli z Korsyki.
- Zgadza się, figatelli, i to wyśmienite. A co powiesz o winie?
- Wyborne.
- A o restauracji?
- W porządku na późny lunch, ale prawdziwym testem jest zawsze sobotni wieczór, gdy panuje największy ruch - odparł Paulik.
Jedli dalej, rozmawiając o innej sprawie - serii włamań w centrum Aix, których sprawców dopiero co schwytano. Obaj zrezygnowali z deseru i napili się espresso.**

Nie przeczę jednak, że francuskie niespieszne śledztwo może stać się przyjemną alternatywą dla skandynawskiego chłodu kryminałów, po które tak często sięgamy, no a przecież dobrze jest sobie czasami urozmaicić czytelnicze eskapady zaglądając do książek z różnych krajów. W obliczu przyjemnego wiosennego ciepła, takiego, które daje już przedsmak lata, warto przenieść się do cudownej Prowansji i tam razem z bohaterami leniwie popijać espresso, przy okazji rozwiązując tajemnicę pewnego morderstwa. Warto zagłębić się w tę historię i przekonać się na własnej skórze, czy pasuje nam taka atmosfera, warto dać jej szansę, bo a nuż nam się spodoba, zwłaszcza, że niebawem premiera drugiej części przygód bohaterów, dzięki której będziemy mogli jeszcze trochę zabawić w tym pięknym rejonie Francji.

* Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę, A

 A mowa o...
Śmierć w Chateau Bremont, M.L. Longworth, wyd. Smak Słowa, 15 marca 2018, tyt. oryg. Death at the Chateau Bremont, przekład: Anna Krochmal, 340 stron

piątek, 4 maja 2018

ZADZIWIAJĄCY ŚWIAT PTAKÓW, Jim Robbins


Zajęci swoimi sprawami, ciągle w pośpiechu, mijamy je codziennie; przyzwyczajeni do ich obecności, nie poświęcamy im zbyt wiele uwagi. Nawet ich ćwierkanie, wkomponowane w miejskie hałasy, niekoniecznie robi na nas wrażenie. Większość z nas potrafi nazwać tylko te najpospolitsze gatunki, gdy tym czasem na całym świecie jest ich około 10 tysięcy. W dobie tanich linii lotniczych, gdy lot samolotem jest na wyciągnięcie ręki dla każdego z nas, przestaliśmy chyba trochę zazdrościć ptakom. Traktujemy je jako coś naturalnego, wpisanego w nasze środowisko tak jak i drzewa i krzewy, które otaczają nasze domy, ale czy nie straciliśmy czasem zdolności zachwycania się nimi? Co tak naprawdę wiemy o ptakach? Czy czasami nie zdarza nam się zapomnieć o tym jak fascynujące są te zwierzęta, tak genialnie obdarzone przez naturę? Wciąż dowiadujemy się o nich nowych rzeczy, wciąż są nas w stanie zainspirować i zaskakiwać.

Jim Robbins, dziennikarz piszący dla The New York Times i Conde Nast, zajmujący się tematami dotyczącymi nauki i problemów środowiska naturalnego, w swojej znakomitej książce "Zadziwiający Świat Ptaków" uświadamia nam jak wyjątkowymi stworzeniami jesteśmy otoczeni. Jest to lektura naprawdę niebanalna, będąca i owszem, zbiorem wiadomości o tych zwierzętach, ale napisana jest w sposób zachęcający do jej zgłębiania, przystępny, a jednocześnie sprawiający dużą satysfakcję bardziej wymagającym czytelnikom. Fascynację autora tematem czuć bardzo wyraźnie i w trakcie czytania udziela się ona czytającemu. Widać, że ptaki nie są mu obojętne i poprzez dzielenie się wiedzą na ich temat, stara się uczulić odbiorców swojej książki na wszelkie możliwe zagrożenia na jakie mogą być one wystawione za sprawą działań człowieka.
Kiedy przyglądam się niezwykłym ruchom kolibra i czuję jego maleńkie, drżące serce, uświadamiam sobie, że ptaki (nie tylko kolibry, ale wszyscy członkowie królestwa ptaków) ucieleśniają najbardziej kuszące aspekty natury. "Mało które stworzenie wydaje się tak pełne życia w każdej cząstce ciała - napisał poeta Saint-John Pearse. - Nawet w bezruchu stanowią kwintesencję witalności". Są naszą codzienną więzią z cudem natury, urzekają nas swoimi niebywałymi barwami, śpiewem, kształtami, rozmiarami i zdolnościami. Wołają do nas z innego czasu, wydobywają głęboko ukryte wspomnienia naszej ewolucyjnej przeszłości i przypominają naszą odległą historię, kiedy żyliśmy w środowisku naturalnym. No i rzecz jasna symbolizują ludzką tęsknotę za lataniem. "Kto raz zazna latania - napisał Leonardo - zawsze już będzie chodzić po ziemi z oczami wpatrzonymi w przestworza, w których był i do których zawsze będzie pragnął wrócić".*
Jest to przede wszystkim pozycja, w której znajdziemy mnóstwo ciekawostek i informacji, podzielonych tematycznie na cztery części. Każda z nich składa się z rozdziałów, które łączy jedna myśl przewodnia, jeden konkretny aspekt ptasiego funkcjonowania, czy to w środowisku, czy też mający związek z ptasią fizjonomią. Dowiedzieć możemy się na przykład: co wspólnego z dinozaurami mają ptaki - odpowiedź naprawdę zaskakuje!, że kury były i nadal są czczone w wielu kulturach na świecie, a to co robi z tymi ptakami przemysł żywieniowy to czysta abominacja. Znajdziemy rozdział w całości poświęcony ptasiemu guano, który śmiało można nazwać odą do ptasich odchodów - tak cudowne właściwości ma nawóz pochodzący od pierzastych przyjaciół. Jest także rozdział, w którym czytelnicy dowiedzą się, że powiedzenie "ptasi móżdżek" stopniowo traci na swym obraźliwym charakterze, bowiem pojawia się coraz to więcej dowodów na podobieństwo budowy mózgu ptasiego i człowieczego. Jednym słowem: ptaki zachwycają i zaskakują tutaj na każdym kroku, niezależnie od tego, czy są to gatunki dziko żyjące, czy też może tuż obok nas, w centrach wielkich miast, tak jak gołębie:
Gołębie są idealnym przedmiotem badań dla geografa zwierząt. Występują na każdym kontynencie oprócz Antarktydy i żyją w miejscach, w których nie ma wielu innych ptaków, wypełniając centra miast na całym świecie swoim miękkim gruchaniem i trzepotem skrzydeł przy podrywaniu się do lotu. Jakie byłyby wielkie miasta świata bez tych wszechobecnych stad? Z pewnością czystsze, ale niemal zupełnie pozbawione pozaludzkiego życia. Stado wzbijających się jednocześnie gołębi odrywa nasz wzrok od zatłoczonych i hałaśliwych ulic, od cieni budynków, i kieruje go ku słonecznemu niebu. Przypomina o naturalnym świecie, który istnieje poza ruchliwym, nadmiernie skoncentrowanym życiem miejskim.**
Warto więc sięgnąć po książkę Robbinsa, nie tylko po to aby przeczytać znakomitą, bogatą w informacje publikację, ale aby dać się zarazić tą pasją, jaką pała autor i samemu zacząć patrzeć inaczej, uważniej na otaczające nas środowisko. Warto więc mieć na uwadze tę pozycję, niezależnie od pory roku i zainteresowań, bo pod piękną oprawą graficzną kryje się naprawdę wspaniała treść, która uświadamia jak wiele mamy wspólnego z ptakami i jak wiele czasami im zawdzięczamy.


* Zadziwiający świat ptaków, Jim Robbins, str 48
**Tamże, str 311
A mowa o...

Zadziwiający świat ptaków. Co ptaki śpiewają o nas samych, Jim Robbins, Feeria Science, 4 kwietnia 2018r., tyt. oryg.: The Wonder of Birds: What They Tell Us about Ourselves, the World, and a Better Future, przekład: Anna Binder, 400 stron