piątek, 29 czerwca 2018

TYSIĄC WSPANIAŁYCH SŁOŃC, Khaled Hosseini



W debiutanckim "Chłopcu z latawcem" Khaled Hosseini prezentował głównie bohaterów płci męskiej i co za tym idzie, męski punkt widzenia - mało tam było kobiecych postaci, mało o życiu kobiet w Afganistanie. Cieszy mnie więc, że autor zdecydował się poświęcić im całą swą drugą powieść i bez zbędnego upiększania pokazuje jak trudny jest ich los. Bo w rzeczywistości jest wręcz fatalny - prawa kobiet są przestrzegane w niewielkim stopniu, a jak pokazują rozmaite raporty międzynarodowych organizacji pozarządowych, ich sytuacja jest najgorsza w świecie.

wtorek, 26 czerwca 2018

ZNAJDŹ MNIE, J.S. Monroe


"Znajdź mnie" to książka, z którą miałam problem podczas czytania. Do mniej więcej połowy szło mi ono opornie, cała historia wydawała mi się udziwniona i absurdalna: chłopak, który wszędzie widzi zmarłą przed kilkoma laty dziewczynę, z którą był zaledwie kilka miesięcy, po czym popełniła ona samobójstwo - rzekomo, ów chłopak prowadzi swoje prywatne śledztwo, aby wyjaśnić co naprawdę jej się przydarzyło. Oczywiście nie wierzy w wersję o samobójstwie i chociaż minęło pięć lat, jest święcie przekonany, że nie wszystkie wizje z ukochaną to tylko ułuda i psikus ze strony wyobraźni, tylko rzeczywistość. I do tego jeszcze pojawia się wątek szpiegowski. I wątek testowania substancji chemicznych/lekarstw na zwierzętach i ludziach. Naprawdę miałam zamiar zrezygnować z doczytania jej do końca, ale nagle stało się coś dziwnego: zaczęło mi się podobać.

Wydarzenia były, chociaż już nieco mniej, ale jednak, wciąż absurdalne, moje przewidywania co do tożsamości złoczyńcy potwierdzały się coraz bardziej, im było bliżej końca, ale w momencie gdy zaakceptowałam, że nie można traktować tej pozycji super serio, jak czegoś co faktycznie mogłoby spotkać normalnego człowieka, naprawdę wciągnęłam się w akcję i dobrze bawiłam przy czytaniu.  , To po prostu nieźle napisany, bardzo "od czapy", thriller. Wydawać by się mogło, że autor wrzucił do jednego wora kilka swoich ulubionych motywów, na szczęście jest inaczej, na szczęście jest to tylko igranie z czytelnikiem, chociaż bardzo ryzykowne, bo nie każdy ma tyle wytrwałości w sobie, by doczytać książkę, w której nie bardzo wiadomo co się dzieje. I na szczęście "Znajdź mnie" w pewnym momencie zaskakuje porządnym zwrotem akcji i próbuje chociaż w ten sposób zrekompensować czytającemu chaotyczną pierwszą połowę. Patrząc z perspektywy czasu, bo już minęło kilka tygodni odkąd książkę przeczytałam, jednak głównym zarzutem jaki mam, jest główna bohaterka - bardzo irytująca od początku do końca, nawet pomimo tego, co jej się ostatecznie przydarzyło, jakoś trudno jest przejąć się jej losami. Zdecydowanie wolę bardziej pełnokrwiste, mocne postaci z charakterem, a tutaj niestety bohaterce brakowało wyrazistości i, za przeproszeniem, jaj.

Nie każda książka musi być powalającym arcydziełem, czasami po prostu może zapewnić czytelnikowi trochę rozrywki - i to właśnie jest taki przypadek. Z pewnością nie jest to książka dla każdego, ale jeśli przymknie się oko na niektóre jej aspekty i wykaże cierpliwością tak jak to było w moim przypadku, może przynieść sporo satysfakcji. Na sezon wakacyjny, na leżaczek, na czytnik, bo to jednak nie jest pozycja, do której się wraca i którą mieć trzeba koniecznie na półce - moim zdaniem dobry wybór.

Należy zaznaczyć także jedną rzecz: miejscami występują dość drastyczne opisy znęcania się nad zwierzętami i ludźmi, stąd wydaje mi się, że jest to lektura dla dojrzalszych czytelników.

 A mowa o:
Znajdź mnie, J.S.Monroe, WAB, 4 kwietnia 2018r., tyt. oryg. Find Me, przekład: Agnieszka Walulik

poniedziałek, 25 czerwca 2018

CHŁOPIEC Z LATAWCEM, Khaled Hosseini


Wierzę, że są takie książki, które mogą nami wstrząsnąć i zmienić nasz sposób myślenia na świat i na życie, ale stawiają nam pewien wymóg: musimy być na nie gotowi. Czas, gdy po nie sięgamy, musi być ku temu odpowiedni. Gdy zrobimy to w złym momencie - cała mądrość w niej zawarta może nam umknąć, możemy jej nie zrozumieć i nie docenić odpowiednio. Może to nawet oznaczać, że książka musi na nas poczekać kilka lat - lub jeśli spojrzymy z innej perspektywy, my na książkę - ale przez ten czas dojrzewamy do tego, co najlepszego ma nam do zaoferowania. Tak właśnie jest ze mną i twórczością Khaleda Hosseiniego. O tym, że "Chłopiec z latawcem" jest wart przeczytania wiedziałam już od dawna, widziałam go na wielu listach najlepszych książek, słyszałam wiele zachwytów, jednak literatura, a raczej generalnie kultura Bliskiego i Środkowego Wschodu nigdy nie wydawała mi się na tyle pociągająca, by sięgać po książkę Hosseiniego. Musiały minąć ponad dwie dekady od ukazania się książki, abym do niej dojrzała - ale warto było dać sobie tyle czasu. Będąc po lekturze zarówno "Chłopca z latawcem" jak i "Tysiąca wspaniałych słońc" mogę zdecydowanie powiedzieć, że będą to książki, które zostaną ze mną na długo, a Hosseini trafił do czołówki moich ulubionych autorów.

Ta przetłumaczona na 42 języki i wydana w 38 krajach pozycja, początkowo miała ukazać się tylko w formie opowiadania. Historia dwóch chłopców puszczających latawce w Kabulu została zainspirowana w 1999 roku przez wiadomość, że w rodzinnym kraju autora, Afganistanie, Talibowie zakazali właśnie tej rozrywki. Na Hosseinim, który co prawda opuścił ojczyznę w wieku jedenastu lat, ale jako dziecko biegał z latawcem tak jak wielu afgańskich chłopców, informacja ta zrobiła tak ogromne wrażenie, że postanowił uczynić ją przedmiotem swego opowiadania. Odrzucone przez redakcje Esquire i The New Yorkera trafiło do szuflady na dwa lata - odkrywszy je ponownie w 2001 roku, autor postanowił stworzyć na jego podstawie książkę. Tym razem jego twórczość spotkała się z zainteresowaniem wydawców, na co wpływ mogła mieć m.in. sytuacja polityczna po atakach na WTC we wrześniu 2001 i wkroczenie Amerykanów do Afganistanu - i w maju 2003 roku "Chłopiec z latawcem" trafił na półki księgarń.

W książce znajdziemy kilka istotnych wątków, tym głównym jest jednak relacja dwóch chłopców, Amira i Hasana, i to jaki wpływ miała na całe ich dorosłe życie. Chociaż wychowywali się razem i byli towarzyszami zabaw, dzieliła ich przepaść społeczna ("Mieszkaliśmy w tym samym domu, ale w zupełnie innych kręgach istnienia"). Wywodzący się z bogatej i szanowanej rodziny Amir pobierał edukację i cieszył się różnymi luksusami i przywilejami, które były zupełnie poza zasięgiem jego kolegi. W tym samym czasie Hasan, z pochodzenia Hazar, członek mniejszości narodowej prześladowanej przez Pasztunów, wraz z ojcem pracujący w domu Amira jako służący, doświadczał licznych upokorzeń ze strony swych rówieśników, tym dokuczliwszych, im starsi się stawali. Związek tych dwóch był niejednoznaczny. Nie był to rodzaj przyjaźni, w której obie strony były równie zaangażowane i dawały z siebie po równo - bezinteresowne oddanie ubogiego chłopca, jego przywiązanie i miłość początkowo łaskawie przyjmowane przez Amira, z czasem zaczęły mu ciążyć, zwłaszcza gdy doszło do wydarzenia, które zaważyło na całej ich przyszłości, gdzie Amir zamiast obronić swego towarzysza przed krzywdą z rąk chuliganów, wybrał tchórzostwo. Odtąd obecność Hasana przypominała mu o słabości, jaką się wykazał, niegodnego postępowania, które mogłoby jeszcze bardziej narazić go na dezaprobatę ojca. W wyniku tego zdarzenia Amir odsuwa od siebie Hasana, a w rezultacie mały Hazar znika z jego życia na zawsze. Z konsekwencjami swoich czynów Amir będzie musiał mierzyć się przez całe swoje dorosłe życie, zawsze gdzieś w podświadomości będzie przeświadczony, że jest złym człowiekiem, który nie zasługuje na dobre życie. Dlatego gdy pojawi się szansa na odkupienie swoich win, chwyci jej się mocno.

Poczucia winy jest sporo w "Chłopcu..." Spowodowane jest nie tylko zdradą wobec towarzysza lat dziecięcych, ale także wobec własnej ojczyzny, którą Amir opuszcza na kilka dekad, pozostawiając za sobą przyjaciół i krewnych. Powrót do Afganistanu po latach okazuje się wstrząsającym przeżyciem, bowiem to, co zastaje to kupa gruzu i ludzi, którzy usiłują przeżyć pomimo restrykcyjnego rządu Talibów i wszechobecnej przemocy - widok tak odmienny od tego hołubionego w myślach. Podczas gdy on wiódł spokojne i bezpieczne życie za oceanem, Talibów oglądając jedynie na ekranie telewizora, tu na miejscu każdego dnia dochodziło do tragedii. Bezsilność, gniew i wyrzuty sumienia to emocje, które towarzyszą mu podczas odkrywania na nowo Kabulu. Jednak to właśnie powrót w rodzinne strony i konfrontacja z przeszłością stają się punktem zwrotnym dla bohatera - w momencie, gdy przestaje uciekać przed swoimi demonami i bierze sprawy w swoje ręce, w miejsce nieustającego poczucia porażki pojawia się uczucie spełnienia. I to właśnie jest główne przesłanie "Chłopca z latawcem" - przebaczenie jest możliwe. Chociaż czas nie wymaże dawnych grzechów, możemy mieć wpływ na przyszłość, nasze dobre uczynki są w stanie chociaż trochę zniwelować uczynione przez nas zło. "Znowu można być dobrym" słyszy Amir. Póki żyjesz, jesteś w stanie jeszcze wiele zmienić, jeśli tylko sobie na to pozwolisz.
 
Wielką siłą książki są motywy, które autor wkomponował w swoją powieść: przyjaźń, zdrada, wina, odkupienie, niełatwa miłość pomiędzy ojcem a synem, prześladowanie na tle rasowym. Zręcznie połączone przez autora, układają się w całość, która wzbudza w czytającym wiele uczuć, nie ocierając się przy tym o tanią emocjonalność. Poruszane problemy, chociaż wkomponowane w historię bohaterów pochodzących z Afganistanu i wyznających islam, są uniwersalne dla ludzi na całym świecie i każdy może się do nich odnieść. Jednocześnie autorowi udało się oddać niepowtarzalny klimat swojej ojczyzny i jest to zdecydowanie jedna z moich ulubionych cech tych dwóch dotychczas przeczytanych przeze mnie książek Hosseiniego, ta wyczuwalna obecność niemego bohatera jakim jest Afganistan, Kabul w szczególności. Targane konfliktami państwo, przechodzące z rąk do rąk, miejsce rozlewu krwi, głównie niewinnych ludzi, niegdyś tętniące życiem, pełne historii i kultury, zaś w momencie, gdy u władzy byli Talibowie - ruina, składowisko gruzów, wśród których ludzie usiłują zachować pozory normalności, a wielu z nich nie pamięta lub też nie zna życia innego niż to, w które wkomponowany jest huk spadających na domy pocisków.

Pytanie, które zazwyczaj stawiam sobie podczas czytania każdej książki, to czy jej przesłanie jest wciąż aktualne i czy będzie takie za lat dziesięć, dwadzieścia, sto - czy przetrwa próbę czasu. W przypadku "Chłopca z latawcem" odpowiedź jest jak najbardziej twierdząca. "Chłopiec..." nie prędko straci swą moc poruszania czytelników na całym świecie i na długo pozostanie w gronie najbardziej wartościowych książek. A wracając do wstępu, w którym napisałam, że książka jest w stanie zmienić światopogląd czytającego: tak, Hosseini zmienił mój sposób patrzenia na region, który opisuje: umiejscowił go mapie mojej świadomości i zaludnił ludźmi takimi jak ja i moi bliscy, ludźmi, którzy pragną jedynie spokojnie cieszyć się swoją bliskością, a pozbawieni są tego luksusu. I dzięki temu właśnie "Chłopiec z latawcem" jest jedną z najlepszych i najważniejszych książek, które ostatnimi czasy przeczytałam.

A mowa o...
Chłopiec z latawcem, Khaled Hosseini, Wyd. Albatros, 18 maja 2018 roku, tyt. oryg. The Kite Runner, przekład: Maria Olejniczak-Skarsgard, 416 stron

Książka na stronie wydawnictwa

środa, 20 czerwca 2018

MORDOBICIE. WOJNA SUPERBOHATERÓW. MARVEL KONTRA DC, Reed Tucker



Gdy dowiedziałam się, że książka "Mordobicie" pojawi się w polskich księgarniach, wiedziałam, że trafi na listę tytułów, które muszę koniecznie przeczytać. Po części dlatego, że doskonale wpisuje się w moje zainteresowania, ale przede wszystkim dlatego, że od dawna chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o rywalizacji Marvela i DC, dwóch gigantach rynku komiksowego i wreszcie nadarzyła się ku temu okazja dzięki książce Reeda Tuckera, który zabiera czytelnika w podróż przez dziesięciolecia trwania konfliktu pomiędzy tą dwójką.

A zaczyna się on w roku 1961, gdy wydawnictwo DC Comics dominowało na rynku komiksów w Stanach Zjednoczonych, a jego flagowe postaci osiągnęły status ikon: Batman, Superman i Wonder Woman, wydawało się więc, że nikt i nic nie jest w stanie zagrozić pozycji lidera. Jakim więc zaskoczeniem było pojawienie się konkurencji w postaci niewielkiej (w porównaniu do DC) oficyny, która pierwszym numerem swej najnowszej serii "Fantastic Four" oferowała czytelnikom zupełnie nową jakość  - bohaterowie komiksów byli bardziej przyziemni, głównie za sprawą rangi emocji, które pozwalały odbiorcom identyfikować się z nimi. Przyzwyczajeni do przygód nieskazitelnego Supermana, który, powiedzmy sobie to szczerze, już wtedy był trochę drewniany i trywialne problemy śmiertelników były mu zupełnie obce, czytelnicy z zapałem sięgnęli po emocjonujące przygody całej gamy nowych superbohaterów, bardzo nowoczesne w swojej formie. Komiksy Marvela były powiewem świeżości - bardziej kolorowe, bardziej przebojowe, ze znakomitymi rysunkami i wciągającymi scenariuszami, a człowiekiem odpowiedzialnym za ten sukces był nie kto inny jak Stan Lee, niespełniony pisarz, dzięki któremu Marvel stał się marką, którą znamy dzisiaj.
DC niesłusznie zlekceważyło przeciwnika, uważając, że tak kultowych tytułów jak tych z wspomnianą wcześniej trójką nie można przebić, tymczasem Marvel szturmem podbił serca geeków i ich portfele, w dość krótkim czasie stając się zagrożeniem dla nieprzerwanej dominacji DC.

Od tamtego czasu dwójkę tę łączy specyficzna relacja. Jak wiemy dzisiaj, głównie dzięki sukcesom ekranizacji (z którymi początkowo tak łatwo nie było - to szczególnie ciekawy wątek w książce!) Marvel znajduje się na szczycie, a DC wciąż usiłuje dogonić rywala, to zbliżając się do niego, to ponosząc kolejne porażki, jednak na przestrzeni lat oba wydawnictwa wzajemnie się inspirowały (czytaj: zżynały od siebie) i wykształciły coś na kształt symbiozy, bowiem jak dowiadujemy się z historii, którą z takim zapałem opowiada nam Tucker, jedno bez drugiego istnieć na rynku nie może.

Książkę Tuckera czyta się lepiej od niejednego thrillera. Autor ma dar opowiadania, za pomocą którego zamienia lawinę nazw i nazwisk w emocjonującą lekturę, naprawdę momentami trzymającą w napięciu, ale jednocześnie lekką i zabawną, bo autor ma wiele dystansu do tego, o czym pisze i to czuć. Jest to jednocześnie pozycja, od której w sumie lepiej się nie odrywać, w przeciwnym razie można stracić wątek i chwilową orientację, kto z kim i dlaczego - to właśnie ten korowód imion może zawrócić w głowie - ale to moje jedyne zastrzeżenie. Niekończące się migracje rysowników, scenarzystów, postaci, tymczasowe sojusze pomiędzy wielkimi graczami w efekcie których dochodziło do kolaboracji, tzw. eventów, które budziły ogromne emocje wśród fanów, wojny podjazdowe, szpiedzy i zdrajcy - możliwość poznania lepiej kulisów powstawania imperium DC i Marvela dodatkowo uatrakcyjnia "Mordobicie" - bo to również kawał historii i widać, że autor dokładnie zapoznał się z materiałami na ten temat i wie o czym pisze, o czym świadczyć mogą choćby obszerne przypisy.

Jeżeli więc chociaż trochę interesuje was popkultura i świat komiksów lub ich ekranizacji - sięgajcie śmiało po książkę Tuckera - do jej przeczytania nie jest potrzebna dogłębna znajomość komiksów, wystarczy podstawowa wiedza na ich temat - nawet jeśli sprowadza się ona do imion najbardziej znanych superbohaterów typu Batman czy Spiderman. Rywalizacja dwóch tytanów, chociaż rozgrywająca się za pomocą ołówków i szpuli filmowych, okazuje się być historią, o której nie wiedzieliście, że potrzebujecie w swoim życiu: wciąga, bawi, edukuje i nie pozwala tak szybko o sobie zapomnieć. Zdecydowanie jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku.


A mowa o...
Mordobicie. Wojna superbohaterów. Marvel kontra DC, Reed Tucker, Agora, 18 kwietnia 2018r., tyt. oryg. Slugfest: Inside the Epic, 50-year Battle between Marvel and DC, przekład: Krzysztof Kurek, 480 stron

poniedziałek, 18 czerwca 2018

VATERLAND, Robert Harris



Jest rok 1964 i Niemcy przygotowują się właśnie do obchodów siedemdziesiątych piątych urodzin...Adolfa Hitlera, na których ma pojawić się sam prezydent Stanów Zjednoczonych, Joseph P. Kennedy, ojciec Johna F. Kennedy 'ego. Brzmi dziwnie i niepokojąco, prawda? Taka właśnie jest wizja Roberta Harrisa, twórcy światowych bestsellerów takich jak "Pompeje", "Monachium" czy "Autor widmo", specyficznych thrillerów, w których autor nawiązuje do autentycznych wydarzeń z historii i polityki. W "Vaterlandzie" Harris bierze na tapet drugą wojnę światową, a konkretnie nazistowskie Niemcy i stawia pytanie: jak potoczyłyby się losy świata, gdyby to Hitlerowi udałoby się wygrać wojnę?

Do roku 1942 bieg historii u Harrisa jest identyczny z tym, który znamy, potem jednak zaczyna się horror. Oto bowiem Naziści dowiadują się, że Brytyjczykom udało się rozszyfrować Enigmę i od tej chwili wydarzenia rozgrywają się na korzyść Niemiec. Inwazja na Normandię nie ma w ogóle miejsca, za to Wielka Brytania podpisuje w 1944 roku traktat pokojowy, a rodzina królewska ucieka do Kanady. Traktat podpisują również Stany Zjednoczone w 1946 roku. zaraz po tym, jak nad Nowym Jorkiem wybucha nieuzbrojona rakieta, będąca demonstracją niemieckich możliwości. A ponieważ Stanom udaje się pokonać w tym samym roku Japonię, to właśnie te dwa państwa stają się światowymi superpotęgami połączonymi kruchym, ale jednak sojuszem. Przyczajona na wschodzie Rosja teoretycznie została podbita podczas drugiego podejścia Niemców (pierwsze, zgodnie z tym co wiemy i dzisiaj, zakończyło się niepowodzeniem), kiedy to udało się odciąć armii rosyjskiej dostawy ropy, jednak pomimo formalnego aktu kapitulacji, nieprzerwanie od dwudziestu lat Rosjanie toczą wojnę partyzancką.

Jak w tym wszystkim ma się kwestia Holocaustu? To właśnie zagłada Żydów jest najpilniej strzeżonym sekretem przez Nazistów sekretem, który ujawniony mógłby zmienić obecną sytuację polityczną: świat bowiem ciągle nie wie nic o obozach, o pociągach, którymi zwożono setki tysięcy ludzi, po to, by ich zgładzić w jak najbardziej efektywny sposób. Chociaż chodzą na temat zniknięcia Żydów różne pogłoski, nikt naprawdę nie zdaje sobie sprawy z rozmiaru eksterminacji, do której posunął się Hitler wraz ze swoimi ludźmi. W samych Niemczech ludzie lokowani są w mieszkaniach i lokalach, które niegdyś należały właśnie do Żydów - większość nie poddaje nigdy w wątpliwość co też mogło się stać z poprzednimi właścicielami, biernie podporządkowując się woli państwa w myśl zasady, iż wie ono najlepiej co dobre dla swoich obywateli. Zniknięcie z powierzchni Ziemi kilku milionów ludzi przeszło zatem niemal nie zauważone, a jego sprawcy wciąż pozostają bezkarni i nie zanosi się na to, by mieli kiedykolwiek ponieść konsekwencje swoich działań.

Do zdecydowanego atutu "Vaterlandu" należy odtworzenie przez Harrisa nazistowskiej propagandy. Bazując na dostępnej wiedzy o jej faktycznym działaniu, autor rozciąga jej wpływy na czasy powojenne w nowej, alternatywnej rzeczywistości, a efekty robią wrażenie. Oto bowiem Niemcy stały się państwem totalitarnym, gdzie trudno znaleźć jakąkolwiek opozycję - wszelkie działania w tym kierunku zostają stłumione w zarodku, często właśnie dzięki pomocy obywateli, którzy już od najmłodszych lat wychowywani są w duchu bezkrytycznego uwielbienia dla Rzeszy, nawet jeśli oznacza to denuncjowanie członków własnej rodziny - nie liczą się więzy krwi, liczy się tylko i wyłącznie patriotyzm. Stąd również i tytuł książki: "Vaterland", czyli kraj ojców - tylko ojczyzna ma znaczenie dla prawdziwych Niemców. Nawet jeśli owa ojczyzna robi im pranie mózgów, ogranicza ich swobodę i prawa, a za pomocą kontrolowanych ostrą cenzurą mediów przekazuje im odpowiednio spreparowane wiadomości ze świata, tak operując nimi, aby tylko ziemia ojczysta była tym najwspanialszym i najidealniejszym miejscem na całej Ziemi. Nawiasem mówiąc, czy nie brzmi to bardzo znajomo i bardzo aktualnie?

Pomimo zachwytu nad kompleksową budową całej tej alternatywnej historii, książkę trudno określić mianem doskonałej. Chociaż świat stworzony przez autora jest bez zarzutu, główni bohaterowie "Vaterlandu" niestety zawodzą. Xavier March, detektyw policji kryminalnej, z zamysłu jest dla takiego czasu i miejsca akcji postacią wręcz idealną - wysoko postawiony pracownik niemieckiej policji, budzący strach i respekt z racji sprawowanego stanowiska, jednocześnie kwestionuje to, co dzieje się wokół niego, w głębi duszy nie zgadza się z propagandą rządu i widzi jej szkodliwość. Zdaje sobie sprawę, że imperium niemieckie zbudowane zostało na trupach wielu niewinnych ludzi - jak wielu, będzie mu dopiero pisane odkryć. Chociaż przezornie nie dzieli się z nikim swoimi poglądami, jego brak zaangażowania w działalność partyjną nie przechodzi niezauważony. Może się tylko domyślać co dzieje się za jego plecami - w rzeczywistości staje się przedmiotem wielu donosów, nawet ze strony osób, które uważa za najbliższe. Szkoda zatem, że brak tej postaci większej głębi. Autor miał tu zdecydowanie szerokie pole do popisu, tworząc człowieka mocno skonfliktowanego wewnętrznie pomiędzy służbą dla narodu niemieckiego, którego jest obywatelem i na którego dobru powinno mu zależeć jako patriocie, a świadomością, że jest na rozkazach ludzi, którzy mają na rękach krew milionów ofiar. Trochę tu tego zabrakło, nie widać również przemiany, jaką naturalnie w tych okolicznościach powinien przejść bohater.

Jakże wiele książka mogła zyskać, gdyby tylko autor nie zdecydował się na zamieszczenie sztampowej postaci kobiecej i sztampowego wątku miłosnego. Już w momencie gdy na horyzoncie pojawia się piękna młoda dziennikarka, oczywiście będąca Amerykanką, co tym bardziej jest atrakcyjne dla udręczonego niemiecką propagandą Marcha, wiadomo, że tych dwoje będzie razem i wiadomo również, że z racji pochodzenia obojga żadne "długo i szczęśliwie" nie wchodzi w rachubę. Szkoda, że przy tak misternie i pieczołowicie stworzonym świecie przedstawionym, gdzie widać jak niesamowity ogrom pracy został włożony przez pisarza, gdzie postaci autentyczne mieszają się z fikcyjnymi, a wydarzenia pseudo historyczne są tak przemyślane, że momentami ciężko odróżnić fikcję od faktu, autor zdecydował się na tak banalną historię związku dwojga ludzi, a jedyna znacząca postać płci żeńskiej służy poza tym tylko popychaniu gdzieniegdzie akcji do przodu.

Podsumowując, jest to bardzo dobry thriller, niepozbawiony wad, ale przerażający, i to nie tylko rozmachem bestialstwa, do jakiego zdolny jest gatunek ludzki. Najbardziej mrożąca krew w żyłach jest świadomość, że wizja, którą przed czytelnikiem roztacza autor, była - i wciąż tak naprawdę pozostaje - bardzo prawdopodobna, a porządek świata jaki dzisiaj znamy, mógł wcale nie zaistnieć. Robert Harris daje nam wgląd w przerażającą przeszłość, która na szczęście nie miała nigdy miejsca, a która z powodzeniem może służyć jako przestroga przed państwem totalitarnym, zagrożeniem wciąż bardzo realnym w naszych czasach, co jesteśmy w stanie sobie uzmysłowić jeśli tylko dokładnie prześledzimy wiadomości napływające z kraju i świata.

Vaterland, Robert Harris, wyd. Albatros, 4 kwietnia 2018r., tyt. oryg. Fatherland, przekład: Andrzej Szulc, 432 strony





Książka na stronie wydawnictwa

czwartek, 7 czerwca 2018

NATURALNA KOLEJ RZECZY, Charlotte Wood



O tym, że niektóre książki na wyrost i na siłę przyrównywane są do tytułów o klasę lepszych, czytelnicy wiedzą dobrze. O rekomendacjach innych autorów nawet nie wspominam (Stephen King ma tutaj sporo na sumieniu). I tak niestety ma się sytuacja z "Naturalną koleją rzeczy", książką, która sama w sobie nie jest zła, rewelacyjna też na pewno nie, ale gdy czytelnika mami się obietnicą, że jest to współczesna "Opowieść podręcznej" i wprowadza się go w błąd obiecując dystopię, to niestety, ale książce mocno się obrywa, ponieważ nie spełnia tych wymagań. A nie jest ona w stanie tego zrobić - zwyczajnie nie jest to pozycja o cechach dystopii ani nie wpisuje się w nurt literatury feministycznej tak jak wspomniane dzieło Margaret Atwood. Czym zatem jest książka Charlotte Wood? 

Jej bohaterkami, i owszem, są młode kobiety, które wybudzają się z wywołanego narkotykami snu, ku swojemu zaskoczeniu, w głębokiej głuszy, australijskiej, bo właśnie w Australii ma miejsce akcja książki. Okazuje się, że są one w niewoli, a przebywają na terenie czegoś, co przypomina opuszczoną farmę, gdzie kontrolę nad nimi sprawują najemnicy w postaci dwóch mężczyzn i kobiety. Dziewczynom ogolone zostają głowy, za ubranie służą im staromodne, niewygodne uniformy, noce spędzają w ciasnych, brudnych boksach, w których niegdyś trzymano zwierzęta. Dnie wypełnia im ciężka fizyczna praca, polegająca na układaniu ciężkich, betonowych bloków na drodze, którą już wkrótce, już zaraz, przyjechać ma tajemniczy Hardings. Szanse na ucieczkę są niewielkie - ogromny teren gęstego lasu, w środku którego znajduje się farma, otoczony jest metalowym płotem pod napięciem. Wbrew zapewnieniom strażników, Hardings wciąż nie przybywa, a zapasy żywności kurczą się z każdym dniem...

Jest kilka ciekawych rzeczy w książce Wood. Pierwszą jest zdecydowanie pomysł, aby bohaterkami w niewoli uczynić dziewczyny, kobiety, które znane są opinii publicznej, ponieważ każda z nich miała swoje niechlubne pięć minut jako uczestniczka seks-skandalu. Jedna była ofiarą zbiorowego gwałtu, inna została molestowana przez księdza, jeszcze inna wdała się w romans z wysoko postawionym politykiem. Wszystkie trafiły na pierwsze strony gazet, niezależnie od tego, jak bardzo je skrzywdzono, zostały napiętnowane przez społeczeństwo i stały się naznaczone przez to, co je spotkało. Jako niewygodne dla innych, bo będące dowodem czyjegoś grzechu, zostały skazane na izolację i pobyt w interiorze. Szkoda, że autorka nie zdecydowała się rozwinąć tego wątku; był on faktycznie pretekstem do opowiedzenia większej historii o losie kobiet na świecie, został on jednak potraktowany po macoszemu i już gdzieś od połowy coraz go mniej - chociaż nawiązanie do uciemiężonej, niewygodnej kobiecości pojawia się pod nieco inną postacią, o czym już zaraz.

Mocnym atutem powieści jest ta wszechobecna dzikość, z którą nie można walczyć, która przenika na wskroś i budzi pierwotne instynkty w ludziach skazanych na własne towarzystwo, a jak z czasem się okaże, także i na własne siły, aby przetrwać. Układ sił: oprawca-ofiara, czyli strażnik kontra więźniarka, z czasem ulegnie odwróceniu. Władza przypadnie temu, kto wykaże się większą odpornością, komu łatwiej przyjdzie się przystosować do otoczenia. A ono będzie wymagało porzucenia dotychczasowych nawyków i zahamowań, i odnalezienia w sobie zupełnie pierwotnych instynktów. Tak pierwotnych jak zastawianie sideł na króliki, których pełno w okolicznych lasach i na polach. I te oto króliki pojawiają się jako symbol. Te małe futrzaste gryzonie, które przecież są plagą nękającą Australię, a w obronie przed nimi postawiono ogromny, długi i koszmarnie kosztowny płot - który oczywiście okazał się pomysłem chybionym - są oczywistym symbolem płodności. Trudno tutaj nie dostrzec tej analogii, oczywiście, gdy zna się znaczenie tych zwierząt dla Australijczyków. Te pohańbione kobiety to obiekty seksualne, płodne, bezwolne, a zarazem źródło pokus, które trzeba usunąć z pola widzenia, podobnie jak króliki zamknąć, aby nie rozprzestrzeniały się wśród "normalnych" ludzi - to właśnie sugeruje istnienie tego książkowego płotu.

Tak więc jest to jak najbardziej książka o kobiecości, jej sile, o tym co wiąże się z byciem kobietą. O poszukiwaniu siły wewnątrz siebie, wyzwoleniu jej wbrew przeciwnościom. Czy ukazuje dramatyczne konsekwencje wynikające z walki płci jak miało to miejsce w "Opowieści podręcznej"? Nie sądzę, aby to właśnie miało miejsce u Charlotte Wood. Jej książka nie jest globalną przestrogą jak miało to miejsce u Atwood, walka kobiety w "Naturalnej kolei rzeczy" jest jednak zbyt indywidualna, odnosi się bardziej do jednostki niż do całego gatunku ludzkiego. Gdyby któraś z tych dwóch książek miała służyć jako podręcznik dla mężczyzn w celu przyswojenia sobie profeministycznych wartości, z pewnością nie byłaby to książka Wood. Sytuacja, w jakiej znajdują się bohaterki, jest zbyt niejednoznaczna, nie mamy wiedzy o tym co naprawdę uważa reszta populacji, obserwujemy tylko grupę ludzi. Nawet reminiscencje bohaterek ukazujące wydarzenia sprzed uwięzienia nie mówią nam zbyt wiele na ten temat.

Jak już wspomniałam na początku, nie uważam, aby była to zła książka. Oferuje kilka ciekawych pomysłów, napisana jest w sposób interesujący, aczkolwiek miejscami nierówny. Zdarzają się prawie poetyckie fragmenty, które są w stanie urzec, język autorki traci jednak zbyt często swoją urokliwość na rzecz ordynarności. Również absurdalność (i obrzydliwość) niektórych wątków wydaje się nie mieć uzasadnienia dla fabuły i może razić. Wydaje mi się jednak, że gdyby pozwolono czytelnikowi podejść do tego tytułu bez narzuconych z góry oczekiwań, dałoby się znieść nawet i te niedociągnięcia, wystarczyłoby dać czytającemu swobodnie zinterpretować książkę bazując na jego własnych skojarzeniach.


Naturalna kolej rzeczy, Charlotte Wood, Wyd. Kobiece, 13 kwietnia 2018r., tyt. oryg. The Natural Way of Things, przekład: Daria Kuczyńska-Szymala, 288 stron

poniedziałek, 4 czerwca 2018

AMY I ISABELLE, Elizabeth Strout



Amy i Isabelle, matkę i córkę mieszkające w Nowej Anglii w niewielkiej miejscowości noszącej wdzięczną nazwę Shirley Falls, łączy skomplikowana relacja. Od zawsze tylko we dwie, nie wyobrażają sobie życia jedna bez drugiej, kochają się i potrzebują. Sekret z jakim od lat żyje Isabelle, a mianowicie posiadanie dziecka z nieprawego łoża, izoluje ją nie tylko od innych ludzi, ale przede wszystkim od własnej córki, której trudno jest zrozumieć jej zachowanie, nie znając jego przyczyny. Skrywane żale i niedopowiedzenia tworzą jednak między nimi dystans, który wydaje się przeszkodą nie do pokonania, nie pomaga również, że nie potrafią okazać sobie ciepła i miłości, najprostsze gesty przychodzą im najtrudniej. Wytrzymałość więzi jaka je łączy, wykształconej w trakcie wspólnego życia, zostaje w końcu wystawiona na próbę w pewne gorące wakacje, gdzieś w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku.
Cała miłość tego świata nie mogła uchronić nikogo przed okropną prawdą: przekazujesz to, czym jesteś.
Dojrzewająca szesnastolatka, której ciało emanuje rozkwitającą seksualnością, podejmuje próbę buntu wobec sztywnego i pozbawionego czułości rygoru matki. Szuka bodźców, które mogłyby stymulować ją intelektualnie - zadania tego podejmuje się nauczyciel pracujący na zastępstwie, z którym rozmowy o sztuce wkrótce zastąpione zostaną przez sekretne wycieczki obojga do lasu. Samemu związkowi tej dwójki Strout poświęca w gruncie rzeczy niewiele miejsca. Dość prędko nadchodzi jego kres, o wiele istotniejsze w gruncie rzeczy jest to, co dzieje się gdy dowiaduje się o nim Isabelle. Dla kobiety, która uważa, że najlepsze chwile swojego życia ma za sobą, że zmarnowała życie, aby wychować samotnie dziecko, ta kobieta, która jest boleśnie świadoma swoich braków w wykształceniu, której wstyd z powodu posiadania nieślubnego dziecka każe trzymać się gdzieś na obrzeżach miejscowej społeczności, dla niej nie ma większej zdrady niż ta, której dopuszcza się dziewczyna spotykając się po kryjomu z dużo starszym od siebie mężczyzną. Co ciekawe, w Isabelle pojawia się chęć obrony córki przed wykorzystującym jej naiwność nauczycielem, ale nie jest to tak silna reakcja, jak zazdrość, którą czuje. Pragnąca nade wszystko męskiej miłości i uwagi Isabelle, fantazjująca po cichu o "porządnym" mężczyźnie, za którego wzór uważa swojego szefa, w rzeczywistości bezbarwnego pantoflarza, jest wręcz przytłoczona zazdrością, jaka ją ogarnia, uważa bowiem za niesprawiedliwe, że to właśnie wychowywana przez nią nastolatka stała się obiektem czyjejś atencji.
Ale co można było zrobić? Tylko iść dalej. Ludzie żyli dalej, robili tak od tysięcy lat. Przyjmowali otrzymywaną dobroć, pozwalali, by wsiąkła w nich jak najgłębiej, a pozostałe ciemne zakamarki nosili w sobie, mając świadomość, że z upływem czasu staną się one w miarę znośne.
Subtelna, grająca na niuansach, w stonowany sposób mówiąca o całej palecie emocji, proza Elizabeth Strout, skupiając się na zwyczajnych codziennych czynnościach, takich jak zakupy czy nudny dzień w pracy, tworzy większy obraz. Obraz normalnego, nieupiększonego na siłę życia, w którym raz po raz dochodzi do małego, prywatnego trzęsienia ziemi, które obraca w ruinę to, co udało się dotychczas zbudować. Spektrum poruszanych tematów przez Strout w "Amy i Isabelle" jest szerokie: to opowieść o macierzyństwie, o trudach samotnego rodzicielstwa, o błędach wychowawczych - tych, których usiłujemy uniknąć i tych, które popełniamy nieświadomie. To opowieść o dorastaniu, odkrywaniu siebie, wyodrębnianiu własnego indywidualnego głosu, o braniu tego co świat ma nam do zaoferowania, zachłystywaniu się wolnością, o wyciąganiu wniosków z popełnianych błędów. To wreszcie opowieść o zdradzie, o krzywdzeniu się nawzajem, o tym co pcha ludzi do zadawania sobie ciosów i o tym, jak wielką siłę mają w sobie, ponieważ są w stanie podnieść się i przeć dalej do przodu, może nie zostawiając całego zła za sobą, ale żyjąc mimo niego.

Wkomponowany w historię mieszkańców Shirley Falls zostaje rytm pór roku i przyroda, która wydaje się wiernie oddawać nastroje i losy bohaterów. Jest więc zima, ponura, mroźna, jest śnieg, spod którego niewiele widać. Biel spowijająca świat oślepia i nie pozwala dojrzeć, co się pod nią znajduje, niczym kłamstwa tworzone częściej dla uspokojenia własnego sumienia niż dla rzeczywistego ukrycia własnego karygodnego postępku. Wiosenny wybuch wszelkiej zieleni i kwiecia pokrywa się w czasie z odkrywaniem własnej seksualności przez młodziutką Amy. Niczym Matka Natura budząca się do życia, młoda dziewczyna otwiera się na zmiany zachodzące w jej ciele i psychice, odkrywa w sobie pragnienia, o których istnieniu dotąd nie zdawała sobie sprawy. Upalne, duszne lato przynoszące bezwietrzne, paraliżujące gorącem długie dni i noce, doskonale podkreśla - i podkręca - napięte nastroje mieszkańców. Nadejście zaś jesieni zwiastuje przemijanie tego etapu życia Amy i Isabelle, gdy były dla siebie całym światem - odkrycie prawdy o swoim pochodzeniu staje się momentem, gdy przed obiema kobietami otwierają się zarazem nowe horyzonty, o istnieniu których jeszcze do niedawna nie zdawały sobie sprawy.

"Amy i Isabelle" to znakomity debiut, zapowiadający ogromny talent i wrażliwość przyszłej zdobywczyni nagrody Pulitzera. To nie tylko historia o niełatwym związku matki i córki, to powieść o nas, zwyczajnych ludziach, o decyzjach jakie podejmujemy i ich konsekwencjach, które kładą się cieniem na całym późniejszym życiu. Świetna, stonowana proza opisująca po mistrzowsku słodko-gorzką codzienność, w której nie sposób nie rozpoznać elementów, które znamy z własnego doświadczenia.


Amy i Isabelle, Elizabeth Strout, Wielka Litera, 9 maja 2018r., tyt. oryg. Amy and Isabelle, przekład: Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik, 448 stron