piątek, 29 września 2017

W ZASADZIE TAK, Jacek Fedorowicz


Chociaż dzisiaj brzmi to bardziej jak coś, co moglibyśmy przeczytać na przykład u Orwella, jeszcze do roku 1990 w Polsce, a właściwie w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej cenzura była na porządku dziennym. Wszelkie treści, przed podaniem ich do obiegu publicznego za pomocą mediów, trafiały do specjalnie powołanej instytucji, gdzie cenzorzy decydowali czy są one zgodne z odgórnymi zaleceniami komunistycznej partii rządzącej PZPR. Jeśli były to mogły zostać opublikowane bez żadnych ingerencji (a zdarzało się to rzadko). Gorzej działo się w przypadku tych, co do których zgłaszano wątpliwości. Zaleceniem było przeredagowanie ocenzurowanych zdań czy fragmentów, a oczywiście najdrastyczniejszym rozwiązaniem była odmowa publikacji bądź nawet jej zakazanie. Jeżeli chodzi o same książki, ostatecznie na wykazach dzieł niedopuszczonych do druku i dystrybucji widniało około pięć tysięcy tytułów, a były to m.in. "Między ustami a brzegiem pucharu" Marii Rodziewiczówny, seria o Winnetou lub pozycja dla dzieci i młodzieży "Życie i przygody małpki"(link do krótkiego spisu na stronie Wikiźródła, można tam również zapoznać się z treścią co poniektórych książek).

Po co ta krótka lekcja historii? Być może Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, jesteś w podobnym wieku jak ja, czyli raczej nie pamiętasz końcówki PRL-u, a nawet urodziłaś/eś się w późniejszych latach, czyli tamte klimaty są Ci obce i możliwe, że tak jak ja potrzebujesz, aby trochę przybliżyć Ci jak wyglądały realia w Polsce w roku 1975, kiedy to po raz pierwszy wydana została książka Jacka Fedorowicza "W zasadzie tak". Napisana lekko i z polotem, niesamowicie dowcipna, była kontynuacją prowadzonej przez autora od 1973 roku audycji "Poradnia Zdrowia Psychicznego" na antenie programu III Polskiego Radia. Jak pisał sam autor we wstępie: "Jedynym celem poradni jest zapewnienie pacjentom szczęścia w życiu codziennym. Nasze szczęście codziennie zależy wyłącznie od naszego samopoczucia. Dobre samopoczucie osiągniemy poprzez  odpowiedni stosunek do tych zjawisk życia codziennego, które nam nasze samopoczucie psują. Odpowiedni stosunek oprzemy na: a) poznaniu istoty zjawiska, b) wyuczeniu się odpowiedniego modelu zachowań i reakcji na zjawisko."

Na przestrzeni kilkunastu rozdziałów czytelnicy mogli zatem zapoznać się z najbardziej istotnymi aspektami codziennego funkcjonowania, a mowa o m.in. dawaniu napiwku, podpisywaniu umowy, składaniu reklamacji, czy też piciu kawy, bo wypicie porządnie zaparzonej kawy, która jeszcze przy okazji była dobrej jakości graniczyło swego czasu z cudem. Po zapoznaniu z tematem, autor błyskotliwe tłumaczył jaką metodę postępowania należało przyjąć, aby jak najbardziej efektywnie i przy jak najmniejszym wysiłku i niepotrzebnym stresie poradzić sobie z problemem. Lub też po prostu, jakie nawyki w sobie wyrobić i jaką postawę przyjąć, aby spokojniej żyć i nie tracić zdrowia i czasu na rzeczy, których zmienić się nie dało, a z którymi walka była po prostu bezcelowa. Wszystko to bez ani jednego słowa krytyki w stronę władz państwowych, dzięki którym rzeczywistość wyglądała tak, a nie inaczej. "My krytykować nie będziemy, jakakolwiek myśl o krytyce jest nam obca i proszę nie spodziewać się, że cokolwiek zostanie w niniejszej książeczce skrytykowane." Jest to być może również powód, dla którego publikacja rzeczonej książki była możliwa - nie ma w niej żadnego komentarza politycznego, ani jednego odniesienia do sytuacji politycznej w Polsce, całość utrzymana jest natomiast w tonie grzecznym, humorystycznym i pełnym szacunku do czytelnika, ale i również do przedmiotów "badań", czyli urzędników, sprzedawczyń itp. Na wzmiankę zasługują także ilustracje autorstwa pana Fedorowicza, które są świetnym uzupełnieniem "przewodnika" i żartobliwym komentarzem do niego.

Czy "W zasadzie tak" przetrwało próbę czasu? Dlaczego mielibyśmy dzisiaj zwrócić uwagę na tę właśnie książkę, jakby nie patrzeć, powstałą i odnoszącą się do epoki, której już nie ma? Chociaż problemy, które w kolejnych rozdziałach porusza autor już nas na szczęście nie dotyczą, dzięki temu jak obrazowo i rzetelnie zostały przedstawione, możemy sobie łatwo wyobrazić jak funkcjonowali ludzie w latach siedemdziesiątych, jak wyglądała ich codzienność i jakie małe batalie musieli staczać w sytuacjach, które dzisiaj przeważnie wydają się abstrakcyjne. Co prawda, niektóre aspekty pozostają niezmienione, ponieważ są po prostu wpisane w naszą narodową mentalność. Trudno mówić o przedawnieniu rozdziału traktującego o ciężkim losie osoby niepijącej alkoholu, ponieważ czy to czterdzieści lat temu, czy dzisiaj, duża część społeczeństwa wciąż patrzy z pewną dozą nieufności na kogoś, kto pozostaje niewzruszony na nieśmiertelne: "Co, ze mną się nie napijesz?" Mimo tego, książka Jacka Fedorowicza bez wątpienia stała się kopalnią wiedzy o charakterystycznych dla PRL-u absurdów.

Wchodzę do urzędu, staram się wykrzesać z siebie maksimum życzliwości dla urzędników, wczuwając się w ich sytuację. Oni mogą załatwić moją sprawę, ale przecież nie muszą. Co więcej: nie powinni. Zbyt szybkie załatwienie mojej sprawy mogłoby ściągnąć na nich różne podejrzenia, na przykład te, że ich przekupiłem. Staram się ich zrozumieć, a zrozumieć znaczy wybaczyć. Więc wchodzę do urzędu wybaczliwy, w duchu ustalając sobie z góry termin następnej wizyty. Oczywiście, wychodzę z niczym, ale mój stan jest cudowny: żadnych nerwów, złości, żadnego podnoszenia głosu. A gdyby udało się załatwić? Czy potraficie sobie to szczęście? Zupełnie niedostępne dla tych, co od razu nastawiają się, że urząd istnieje po to, aby sprawnie i szybko załatwiać.
Dzisiaj na ścianach większości hoteli wiszą płaskie telewizory LED, podwózkę złapiemy używając aplikacji w telefonie, teoretycznie w urzędach mamy wiele ułatwień, które pozwalają szybciej załatwić wiele spraw, jak choćby metodę „jednego okienka". I chociaż tyle się zmieniło od 1975 roku, i chociaż mamy w kraju dobrobyt, to czasem trudno jednak opędzić od myśli, że i teraz przydałby się przewodnik po naszej współczesności. Z drugiej strony nasuwa się kolejna myśl niewesoła, że tak już się nie pisze i tak się nie rysuje, i na tego rodzaju kulturalną krytykę już nikogo nie stać. Czy warto mieć pełne półki w sklepach i wolność słowa, jeśli to słowo tak bardzo straciło na wartości?

W zasadzie tak, Jacek Fedorowicz, wyd. Wielka Litera, 2017, 152 strony

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Wielka Litera.

wtorek, 26 września 2017

JESIENNY TAG KSIĄŻKOWY


No i nadszedł ten czas w roku. Dni stają się coraz krótsze, wieczory coraz dłuższe, swetry i ciepłe dresy zdominowały sklepy odzieżowe. Wszystkie osoby ciepłolubne załamują ręce wobec wizji prawie półrocznego ochłodzenia, a my, miłośnicy cieplutkich kocyków, egipskich ciemności o piątej po południu i kubka herbaty/kawy/kakao przyjemnie grzejącego nasze dłonie, jesteśmy bliscy ekstazy. Cóż lepiej wprowadzi nas w jesienny nastrój niż przygotowanie sobie listy lektur na najbliższe kilkadziesiąt wieczorów? Bo zakładam, że kocyki i kubki już mamy w gotowości. Może moje odpowiedzi na pytania z jesiennego tagu książkowego pozwolą znaleźć komuś następną najlepszą październikową/listopadową/grudniową książkę:)

Kocyk, herbata i książka, czyli powieść idealna na jesienne wieczory.

"Ani śladu Elizabeth" Emmy Healey nie jest zbyt znaną książką, a szkoda, bo to całkiem ciekawa pozycja. Śledzę nominacje do Women's Prize for Fiction, a debiut Healey znajdował się na długiej liście w 2015 roku, stąd moje nią zainteresowanie. Bohaterką jest starsza kobieta, Maud, u której stopniowo pogarsza się pamięć. Maud jest przekonana, że jej przyjaciółce Elizabeth, której nie może nigdzie znaleźć, stało się coś złego, usiłuje dojść prawdy pomimo coraz większych dziur we wspomnieniach. Staruszka stara się temu zaradzić jak może, zostawia sobie różne tropy, które mają pomóc jej pamiętać - notatki, przedmioty, cokolwiek co ma związek z tą dziwną sprawą. Wysiłek jaki w to wkłada owocuje przywołaniem gdzieś z zakamarków myśli tragicznej historii sprzed wielu, wielu lat, kiedy to jej siostra niespodziewanie zniknęła, również w niewyjaśnionych nigdy okolicznościach. Historia kryminalna nie zawodzi, aczkolwiek tym, co zrobiło na mnie największe wrażenie, jest po prostu niesamowicie wiarygodnie przedstawiony proces demencji u człowieka i to z punktu widzenia samego chorego, w tym małe, niby nieistotne rzeczy, które świadczą o tym, jak poważny jest to problem (najbardziej chyba pozostawione wszędzie w domu kubki z ledwo napoczętą herbatą). Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym jak będzie wyglądała starość, a dzięki przeczytaniu "Ani śladu Elizabeth" posunę się do stwierdzenia, że prawie przekonałam się o tym na własnej skórze. Wielka w tym zasługa młodziutkiej autorki, która napisała tę książkę zainspirowana opieką nad swoimi dwiema babciami; widać ogrom pracy i merytoryczne zapoznanie się z problemem demencji, to wszystko składa się na bardzo trafny obraz tego, z czym człowiek musi się zmierzyć w wieku podeszłym.

Czy jest to książka pasująca do kocyka i kubka? Jak najbardziej; kto powiedział, że te warunki nie sprzyjają czytaniu niepokojących książek?



Kalosze i kałuże, czyli książka, która zapewniła Tobie wiele frajdy.

"Jak przejąć kontrolę nad światem nie wychodząc z domu" Doroty Masłowskiej była dla mnie niczym zabawa na placu zabaw, pozwalająca na odprężenie, jednocześnie niebywale inteligentna i zabawna. Spostrzeżenia Masłowskiej odnośnie kultury, a już popkultury najbardziej, były bezcenne i wywoływały u mnie na przemian salwy śmiechu i bezbrzeżnego podziwu. Gdybym tylko mogła, posadziłabym ją, Dorotę Masłowską, przed telewizorem i kazała oglądać te wszystkie nonsensowne, niepotrzebne programy, a potem musiałaby dzielić się ze mną swoimi przemyśleniami...I to jest chyba jedyny słuszny sposób w jaki można oglądać tak zwaną telewizję rozrywkową.



Hulający wiatr, czyli powieść, która targała Twoimi emocjami.

Żyłam spokojnie swoim nudnym życiem, z daleka od wszelkich zawirowań świata, a potem sięgnęłam (na wpół świadomie) po "Dziewczynę z sąsiedztwa" Jacka Ketchuma i nic już nigdy nie było takie samo. Jeżeli wydaje Ci się, że wiesz co to przemoc, przeczytaj "Dziewczynę"...To nie będzie wiatr, to będzie prawdziwy huragan, który spustoszy Twoje sumienie i pozostawi je niespokojnym na długie, długie dnie.



Deszczowa pogoda, czyli ogromny wyciskacz łez, czyli...

"Siedem minut po północy" Patricka Nessa. Co bardziej wyciska łzy niż historia chłopca, który nie może się pogodzić z ciężką chorobą matki i tym, co nieuniknione? Łapcie za karton chusteczek i nie pozwólcie nikomu się oglądać podczas czytania, bo będzie brzydko...



Złota polska jesień, czyli królowa trzeciej pory roku.

"Wichrowe wzgórza" Emily Brontë, czyli moja najukochańsza książka z epoki, jedna jedyna słuszna opowieść o miłości i szaleństwie. Uwielbiam wracać do tej historii, na wrzosowiska, gdzie wyje wiatr i do tych tajemniczych domostw, gdzie nocami nie dają spać odgłosy skrobania w okno...Nie wyobrażam sobie książki, która smakuje lepiej jesienią jak tylko właśnie ta.



środa, 13 września 2017

PARA ZZA ŚCIANY, Shari Lapena


"Para zza ściany", czyli kolejna książka, która powstała na fali sukcesów "Zaginionej dziewczyny" i "Dziewczyny z pociągu", idealnie wpisuje się w założenia tzw. "domestic thrillera", którego akcja z reguły dzieje się w środowisku rodzinnym, domowym, czyli tym tradycyjnie uznanym za bezpieczne, co skutecznie obalają kolejne powieści utrzymane w tej stylistyce. Autorką jest Kanadyjska pisarka, była prawniczka i nauczycielka, dla której "Para" była debiutem literackim, który prawie z miejsca zdobył międzynarodowy rozgłos.

Młodzi małżonkowie, Marco i Anne, pewnego pięknego wieczoru spotykają się z sąsiadami, tudzież lepszymi znajomymi z domu obok, na proszonej kolacji. Mimo iż opiekunka ich sześciomiesięcznej córeczki odwołuje przyjście, nie rezygnują z wizyty, lecz postanawiają dziecko pozostawić samo w domu uśpione w łóżeczku i kontrolować co pół godziny, czy wszystko z nim w porządku. Ta metoda zdaje się zdawać egzamin aż do momentu, gdy grubo po północy wracają do domu i zastają drzwi wejściowe uchylone, zaś łóżeczko córeczki, jeszcze pół godziny wcześniej słodko śpiącej, ziejące pustką. Kto i dlaczego uprowadził malutką Corę?

Jednym z największych plusów "Pary zza ściany" było wykorzystanie motywu depresji poporodowej, choroby o której mówi się wciąż za mało. Matka zmagająca się z tym problemem zwykle narażona jest na stygmatyzację przez społeczeństwo, bo przecież stan macierzyństwa to stan błogosławiony, a niewyspana i styrana, niefunkcjonująca inaczej jak z niemowlakiem na rękach kobieta powinna tryskać zawsze pozytywną energią oraz optymizmem. Autorka całkiem zgrabnie poradziła sobie z tym tematem, wplatając go w fabułę książki. Nie jest to oczywiście wnikliwa analiza samopoczucia matki, bo nie o to tutaj chodzi, ale jej kondycja psychiczna jest pretekstem do snucia rozważań czy będąc w takim stanie pozostaje odpowiednią osobą do sprawowania opieki nad dzieckiem i w świetle zaginięcia dziewczynki rodzi się pytanie, czy mogłaby się przyczynić do jej skrzywdzenia, a nawet do śmierci.

Szczerze mówiąc, nie miałam jakichś większych oczekiwań wobec tego thrillera; okazał się być dokładnie tym, czego się po nim spodziewałam, czyli czytadłem absorbującym na tyle, by wciągnąć mnie w fabułę, ale nie na tyle genialnym, aby nie zapomnieć o nim w kilka dni po odłożeniu go na półkę. Kilka ciekawych zwrotów akcji i dość zaskakujący finał niestety nie potwierdziły gorących zapewnień o wyjątkowości tej pozycji zawartych w blurbie, raczej utwierdziły mnie one w przekonaniu, że mam do czynienia z czymś po prostu dobrym, co czasami jest wystarczającym powodem by po książkę sięgnąć, wszakże nie każda lektura musi być wyjątkowym dziełem, wstrząsającym przeżyciem, czasami po prostu może być dobrze, może być na raz, i tak właśnie jest w przypadku "Pary zza ściany".

W lipcu premierę miała (na rynku anglojęzycznym) kolejna książka autorki, The Stranger In The House. Jej opis (młode małżeństwo, jedno z nich ulega wypadkowi i traci pamięć w dość niejasnych okolicznościach, jak mogło do tego dojść/czy aby na pewno ta osoba cierpi na amnezję, czy tylko udaje, bo tak jest jej wygodnie przez wzgląd na tajemniczy czynnik) trochę mnie niepokoi, mam nadzieję, że autorka nie powiela pomysłów ze swojego debiutu, ale zaskoczy czymś nowym, o czym będę chciała się przekonać, gdy tylko ta książka zostanie wydana i u nas.

Para zza ściany, Shari Lapena, wyd. Zysk i S-ka, 2016, tyt. oryg. The Couple Next Door, przekład: Piotr Kuś, 336 stron

czwartek, 7 września 2017

BAJKI NA LEŚNYCH ŚCIEŻKACH, Sławomir Pejas


Moja czteroletnia córka uwielbia wspólne głośne czytanie (a jej półtoraroczna siostra powoli do niej dołącza), a najwięcej radości przynosi lektura różnych wierszyków i rymowanek. Chętnie po nie sięgam, bo nie dość, że sprawiają przyjemność dziecku, to jeszcze mają ogromną wartość edukacyjną, zarówno przez treść jak i formę. "Bajki na leśnych ścieżkach" zaintrygowały mnie więc nie tylko piękną okładką, ale i zawartością, czyli rymowanymi opowiastkami o leśnych zwierzakach, i ciekawa byłam jak zostaną przyjęte przez córeczkę.


Mamy tutaj sześć różnych historii o zwierzętach i roślinach, jedne są dłuższe, inne krótsze, ale wszystkie w ciekawy sposób przedstawiają perypetie mieszkańców lasu. W tych kilku opowieściach spotykamy się z misiami, żabkami, sowami, owadami, małymi i większymi bohaterami, którzy wpadają w różne tarapaty albo znajdują się w niecodziennej dla siebie sytuacji, a z każdej bajki płynie wartościowa lekcja dla dziecka. Może ono porównać swoje doświadczenia z przeżyciami leśnych stworzeń i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Jedynym minusem były lekkie zgrzyty w postaci nie do końca prawidłowo dobranych rymów. Sprawiały one wrażenie wymuszonych i w miejscu gdzie się pojawiały zwłaszcza głośne czytanie traciło rytm, ale to moje jedyne zastrzeżenie co do tej książeczki.


Jednym z największych plusów tej książeczki i cechą, która od razu przyciąga uwagę czytelnika, są niesamowicie piękne ilustracje Katarzyny Urbaniak. Już sama okładka jest zachwycająca i skłania małego odkrywcę do wodzenia paluszkiem od zwierzaka do zwierzaka, a i wewnątrz rysunki nie zawodzą. Są znakomitym uzupełnieniem historii, którym towarzyszą.


Myślę, że "Bajki na leśnych ścieżkach" trafią ze swoim przekazem do dzieci już czteroletnich, chociaż oczywiście sama książeczka zaciekawi też te młodsze, choćby i oprawą graficzną. Pięknie wydane i pouczające "Bajki" na pewno sprawdzą się jako prezent dla niejednego małego czytelnika i będą znakomitym dodatkiem do dziecięcej biblioteczki, jeśli nie największą jej ozdobą.

Bajki na leśnych ścieżkach, Sławomir Pejas, Wydawnictwo Dygresje, 2017, 51 stron


Za udostępnienie egzemplarza książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Dygresje.

poniedziałek, 4 września 2017

UPADEK NADZIEI, Kacper Rybiński



Za górami, za lasami...Tak niewiele wystarczy do przeżycia fantastycznej przygody. Wyobraź sobie przez chwilę, że siedzę obok Ciebie na kanapie, za oknem zapadł właśnie zmrok, a my schowani pod kocykiem popijamy gorące kakao. Odkładam swój kubek w biedronki na stojący w pobliżu stolik i sięgam po niezbyt grubą książeczkę i zaczynam Ci ją czytać. Zaintrygowałam Cię, bo jeszcze nie znasz tej historii, a im więcej stron za nami, tym bardziej wczuwasz się w tę opowieść. Teraz już nie tylko kakao przywodzi Ci na myśl dzieciństwo, ale i czytana przeze mnie książka przywołuje smak baśni, czy to tych opowiadanych Ci przez rodziców, czy też może tych poznawanych już na własną rękę, gdzie dzielni bohaterowie przeżywali niesamowite przygody i nie wahali się ryzykować własnym życiem w imię wyższych celów.

Nadzieja to miasto położone na pustyni, na które składają się trzy dzielnice: najuboższa Beznadzieja, rzemieślnicza Słoneczna Dzielnica i zamieszkane przez bogaczy i króla Wodne Ogrody. Rezydująca w Słonecznej Dzielnicy Rita jest sierotą przysposobioną przez bogatego kupca, ale nie mieszka w jego domu, ponieważ jej przyszywane siostry jej nie tolerują, wobec czego nastolatka zmuszona jest troszczyć się o siebie sama i  utrzymuje się ze sprzedaży owoców na straganie. Któregoś dnia los stawia na jej drodze małego, ale bardzo przedsiębiorczego chłopca imieniem Tero - również sierotę, złodziejaszka z Beznadziei. Dzieci wpadają w tarapaty, w wyniku których Rita zostaje wygnana z komfortowej Słonecznej Dzielnicy i odtąd wraz z Tero muszą polegać na sobie, aby ich życie wróciło na tory normalności, co jednak okaże się trudne w obliczu grożącego miastu zagrożenia atakiem nieprzyjacielskiej armii.

Ciężko mi to przyznać, ale książka nie jest wolna od wad - pojawiło się, moim zdaniem, kilka nieprzemyślanych konceptów, które kładę na karb młodego wieku autora, np. nowe mieszkanie Rity w Beznadziei jest rzekomo skromniejsze od jej poprzedniego, już i tak skromnego mieszkania, a posiada dwie izby do spania i "salon" z paleniskiem, czyli jest to nadal dość pokaźne lokum. Opowieść zyskałaby pewnie trochę na uroku, gdyby dialogi były stylizowane na gwarę, slang, ponieważ miałam wrażenie, że wszyscy niezależnie od zajmowanej przez siebie pozycji społecznej, czy to złodziej, czy też majętny kupiec, używają tego samego słownictwa, wysławiają się w podobny sposób. Również im bliżej do zakończenia, tym niestety więcej patosu w wypowiedziach i czynach bohaterów, a sam przebieg finału powieści wydaje się być zbyt chaotyczny i niedopracowany. Doceniam zamysł, jednak bitwa, w której dzieci i nastolatki nieobyte z bronią pokonują nagle hordę ogromnych barbarzyńców, przywodzi mi raczej na myśl kiepskie filmy fantastyczne i wywołuje niezamierzony efekt komiczny, raczej odwrotny do tego, co chciał osiągnąć autor.

Jednak dla mnie te niedoskonałości, chociaż parę ich byłam w stanie wyłapać, w przypadku tej konkretnej książki nie mają większego znaczenia, ponieważ i tak darzę ją dużym sentymentem. Opowiedziana jest bowiem z jedyną swego rodzaju naiwnością i niewinnością, właściwą ludziom bardzo młodym i niezbyt doświadczonym, co przypomina mi moje własne nastoletnie lata, gdy człowiek pełen był zapału i idei, a przyszłość jawiła się pełna obietnic i niespodzianek, oczywiście tylko tych przyjemnych. Kolejnym plusem jest dla mnie nieobecność jednego wątku, który wydaje się być obowiązkowy w literaturze młodzieżowej i jest dość oklepany, a czasem nawet niesmaczny. Autor na szczęście nie wplątał dwójki głównych bohaterów w romans, a raczej postawił na związek braterski, bo oto Tero i Rita opiekują się sobą wzajemnie, tworząc relację siostra-brat. Obyło się więc bez zbędnego zażenowania jakie zazwyczaj czuję czytając sceny miłosne, które zazwyczaj niewiele wnoszą do samej fabuły, a często epatują niepotrzebnym erotyzmem, co w książkach dla młodszych czytelników jest raczej gorszące.

Warto wspomnieć również o tym, że autor czerpie garściami ze stylistyki arabskich baśni i legend, i oto w powieści pojawiają się znajome postaci takie jak Szeherezada, dżin z lampy, Ali Baba, czterdziestu rozbójników czy latający dywan. Nie odgrywają oni jednak większej roli poza jednorazowym pomaganiem bohaterom podczas kolejnych perypetii, ich obecność jest zaledwie epizodyczna, potęguje jednak ten baśniowy klimat. Na wzmiankę zasługuje również oprawa graficzna, książka jest bowiem uzupełniona ciekawymi czarno-białymi ilustracjami, z czego niektóre to piękne mandale dodające orientalnego sznytu.

Czy jest to lektura dla każdego? Bardziej wymagający czytelnik może kręcić nosem na tę historię, powinna jednak przypaść ona do gustu młodszym odbiorcom, ukazując im jak bardzo ważna jest umiejętność pomagania sobie nawzajem oraz posiadanie bliskiej osoby, na której można zawsze polegać. Skorzysta na jej przeczytaniu każdy, kto w głębi duszy wciąż jest dzieckiem i lubi opowieści, które pozwalają choć na chwilę uciec do baśniowych krain.

Upadek Nadziei, Kacper Rybiński, wyd. Dygresje, 2017, 180 stron

Za przekazanie egzemplarza książki dziękuję serdecznie Wydawnictwu Dygresje.