środa, 10 stycznia 2018

BIAŁY LATAWIEC, Ewelina Matuszkiewicz


Wydawałoby się, że we współczesnej literaturze motyw kobiety, która powraca w swe rodzinne strony będące małą mieścinką gdzieś na prowincji, zostawiając za sobą wielkie miasto, jest już dość mocno wyeksploatowany i nie można tutaj już nic ciekawego wymyślić, a tymczasem debiut Eweliny Matuszkiewicz "Biały latawiec" jednak przyjemnie zaskakuje. Ta nietuzinkowa powieść łączy w sobie wątki obyczajowe i sensacyjne, oddając jednocześnie hołd życiu w niewielkiej miejscowości i przy okazji sprytnie wymyka się utartym schematom, jakimi zwykle najeżone są tego typu książki.

Główna bohaterka, Maja, świeżo rozwiedziona właścicielka butiku internetowego, porzuca bez żalu Warszawę na rzecz rodzinnych Kozienic, aby skupić się na remoncie domku zmarłego dziadka i zbieraniu do kupy swojego życia, ewentualnie na dociekaniu dlaczego ktoś notorycznie się do tegoż domku włamuje i czego ów ktoś szuka. Na szczęście dla mnie, osoby uczulonej na wszelki romans, do perypetii Mai nie zalicza się odnajdywanie Wielkiej Miłości, przynajmniej jeszcze nie w tej części - podejrzewam, że więcej miejsca ten  wątek zajmie w kontynuacji, która jest obecnie w przygotowaniu. Owszem, pojawia się miłość, ale taka, o której mowa w piosence, która stała się inspiracją dla tytułu książki. Gdzieś w tle widzimy miejscową dziewczynę, która traci głowę dla przejezdnego chłopaka, wakacyjna przygoda, która ma słodko-gorzki posmak i nieoczywiste zakończenie, przy czym okazuje się, że jest to historia jedna z wielu, jakie przyjdzie nam tutaj poznać.

Faktem jest bowiem, że Kozienice są domem dla naprawdę nietuzinkowych postaci; wśród nich są m.in. policjant, radiowiec, młodziutka bibliotekarka, prawnik lub też moje ulubione grono emerytek, spotykających się regularnie, aby pod pretekstem partyjki gry w karty poplotkować sobie nad pysznym podwieczorkiem i kieliszeczkiem zacnego napitku. Podoba mi się również, że w tej galerii znajdziemy również wątek prawnika-geja będącego w wieloletnim, aczkolwiek sekretnym związku z burmistrzem. Mnogość bohaterów wcale nie przeszkadza, ba, nawet tak liczni są ogromnym atutem książki, prezentują bowiem całkiem niezły przekrój kozienickiej społeczności. Widać, że autorka ma ogromny dar do tworzenia charakterystycznych postaci, łatwo zapadających w pamięć i nawet jeśli do końca nie identyfikujemy się z nimi, to ich intencje można łatwo zrozumieć. Co do warsztatu pisarskiego, to bardzo podoba mi się lekkie pióro autorki, to jak zręcznie operuje językiem i kreuje atmosferę tego niewielkiego miasta, gorącą i duszną nie tylko dzięki czerwcowym upałom, ale i dzięki sekretom, skrywanych od lat tajemnicom, których korzenie sięgają nawet czasów drugiej wojny światowej.

Tak na marginesie, debiut jest to tym bardziej smakowity z racji opisów jedzenia i gotowania, jakie pojawiają się co kilka stron. To jedna z tych książek, podczas czytania której koniecznie trzeba mieć pod ręką coś do przegryzania, inaczej grozi człowiek ślinotok, ewentualnie sabotowanie lektury poprzez niekończące się wycieczki do lodówki. Bez bicia powiem, że jest to jeden z powodów, dla którego czekam na kontynuację "Białego latawca", moja kulinarna wyobraźnia bardzo docenia ten aspekt twórczości pani Matuszkiewicz.

Zapach ciasta drożdżowego mieszał się z aromatem cytryny. W rondlu na bardzo małym ogniu smażył się agrest z dodatkiem skórki cytrynowej, w piekarniku wyrastało ciasto, do którego Wisława dorzuciła garść agrestu i kilka wiśni. Wiśnie znalazła na parapecie w małym koszyczku, zostawiła je sąsiadka. Reszta owoców stygła w ugotowanym przed chwilą kompocie. I tak z dwóch łubianek agrestu i koszyczka wiśni zrobiła ciasto, kompot, sześć słoiczków dżemu.
Albo:
Przy gotowaniu curry nie należy się spieszyć. Wszystkie składniki obrane i pokrojone powinny czekać w odmierzonych porcjach, dopiero wtedy można rozpalić ogień pod rondlem. Wtedy coraz intensywniejszy zapach ogarnia kuchnię. Rafał najpierw drobno posiekał cebulę, potem poszatkował czosnek i starł spory kawałek imbiru. Sparzył pomidory, zdjął skórkę, pokroił w kostkę i odcedził sok na sicie. Wyfiletował udziec indyka (cóż to dla chirurga!) i zaczął obierać ananasa.
Czysta magia!

Można zatem ocenić w tym akurat przypadku książkę po okładce - bo "Biały latawiec" to nie tylko ciekawa zawartość, ale i mała graficzna perełka i pod tym względem zdecydowanie wyróżnia się na tle innych książek wydawanych u nas w kraju, a już na pewno wśród tych z półki z literaturą obyczajową, zwłaszcza tzw. "kobiecą", gdzie grafik nie wysilając się za wiele nierzadko sięga do tzw. zdjęć stockowych, co zwykle kończy się małym koszmarkiem, który niewiele ma wspólnego z treścią książki. Ale na szczęście nie w tym przypadku. Chwytajcie "Latawca", bo zdecydowanie warto!

Biały latawiec, Ewelina Matuszkiewicz, wydawnictwo Biały Latawiec, grudzień 2017, 320 stron

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz