czwartek, 22 marca 2018

DZIEWCZYNA Z KRAKOWA, Alex Rosenberg



Książki opowiadające o ludziach, którzy mieli nieszczęście żyć podczas trwania którejkolwiek wojny, nie tylko drugiej światowej, są zawsze potrzebne; oparte na prawdziwych wydarzeniach lub nawet tylko bazujące na wiedzy autora o tym okresie, mogą uświadomić czytelnikowi jak wielkim złem są konflikty zbrojne i jak łatwo i jak szybko mogą odebrać milionom ludzi wszystko, co jest im najdroższe, wliczając w to własne życie. Stąd mój ogromny szacunek dla autorów, którzy nie boją się podejmować tego arcytrudnego tematu jakim jest literatura wojenna, i którym udaje się stworzyć nie tylko rozrywkę pełną akcji, ale też wzbogacić ją o ważne, uniwersalne przesłanie. Biorąc pod uwagę, że "Dziewczyna z Krakowa" wpisuje się w to kryterium, pragnęłabym móc nazwać czas spędzony na jej czytaniu wartościowym, ale niestety, zawiodły inne aspekty i ostatecznie książka nie spełniła moich oczekiwań względem niej.

Gdy wojna nie jest tylko odległym echem, ale wkracza w życie Rity stając się brutalną rzeczywistością, życie kobiety ulega diametralnej zmianie. Będąc Żydówką, chociaż o aryjskiej urodzie, wraz z rodziną staje się ofiarą faszystowskiego terroru. Na przestrzeni miesięcy traci męża, dziecko, rodziców, kochanka. Jedyne, co jej pozostało, to przetrwać do końca wojny, a w tym celu ucieka się do wszelkich możliwych sposobów, nawet jeśli oznacza to ukrywanie się przed wrogiem tuż przed samym jego nosem - przyjmując niemiecką fałszywą tożsamość. Fabuła książki jest interesująca - muszę to oddać autorowi, że pomysł na książkę był naprawdę ciekawy i przyciągający uwagę. Na pochwałę zasługuje budowanie świata wokół bohaterów - widać, że autor zadał sobie trud, aby poznać materiały źródłowe na temat wyglądu ówczesnych miast i zachowań społecznych i to czuć w tekście. Wszystkie miejsca opisywane przez niego "żyją", niezależnie czy jest to Kraków, Katalonia czy Lwów, a ponieważ wir wydarzeń rzuca bohaterów od jednego miejsca w Europie do następnego, mamy możliwość przyjrzeć się jak wyglądały działania wojenne w różnych częściach kontynentu - tutaj również autor nie zawodzi i tło historyczne doskonale wprowadza czytelnika w klimat owych burzliwych lat.

Jeżeli jednak chodzi o negatywne wrażenia, najbardziej rozczarowała mnie postać głównej bohaterki, Rity, która miała być silną protagonistką, sprytną i zdeterminowaną w walce o przetrwanie, ale moim zdaniem była po prostu...nijaka. Przez większość czasu nie podejmowała decyzji o swoim własnym losie, ale biernie pozwalała nurtowi wydarzeń dać się porwać, nie walcząc o to, na czym w życiu zależało jej najbardziej. Wydaje mi się, że wynika to w głównej mierze z faktu, że autor nie bardzo wiedział jak stworzyć tę postać, nie bardzo zna się na kobietach, a kreacja Rity składa się wiele dość powierzchownych cech. Obdarzył ją oczywiście dużą urodą, inteligencją, która objawia się wygłaszaniem patetycznych stwierdzeń nie bardzo pasujących do kontekstu i znaczą śmiałością w kontaktach erotycznych, ale niewiele wiemy o niej jako o matce. O ile uważam, że kobiety absolutnie nie powinno sprowadzać się tylko i wyłącznie do roli matki i oceniać jej przez pryzmat macierzyństwa, tak sądzę również, że jest jednak dość istotny okres w jej życiu i jednak rozbudowując postać literacką o ten właśnie aspekt życia wypadałoby go jednak wziąć pod uwagę. Tymczasem o dziecku wiemy niewiele, a już w ogóle niewiele wiadomo o uczuciach, jakie żywiła do niego jego matka. W momencie, gdy Rita poddaje się namowie innych i wbrew sobie - bo nie potrafi decydować za siebie - wysyła syna z getta do swoich rodziców, autor niewiele miejsca poświęca na opisywanie jej rozpaczy, bo otarłszy łzy kobieta rzuca się w wir pracy i w dalsze miłostki, a syna prawie w ogóle nie wspomina, przez co wychodzi na osobę dość cyniczną. Nawet jeśli miałaby nie być idealną matką, byłoby lepiej, gdybyśmy mieli wgląd w jej uczucia, ale niestety nie jest nam to dane. Mam wrażenie, że postać dziecka była autorowi potrzebna jedynie, aby dać Rita mogła z jego misia zrobić kryjówkę do przechowywania trucizny, morfiny i czegoś tam jeszcze podczas pobytu w getcie...

Dialogi były kolejnym elementem, który mnie rozpraszał podczas czytania i znacznie je przez to spowalniał. Niezależnie od tego, kto z kim rozmawiał, bez względu na różnicę w pochodzeniu i wykształceniu, rozmowy te brzmiały zawsze tak samo, nie było żadnej indywidualności wśród bohaterów pod tym względem. Były one również beznamiętne, służyły w większości przypadków uzyskaniu konkretnej informacji, co również nadawało im pewną sztywność. Jednak największym zgrzytem były momenty, gdy Rita, ale innym bohaterom też się to zdarzało, chociaż może nie tak nagminnie, wygłaszała sztucznie, bardzo nienaturalnie brzmiące w jej ustach zdania o przebiegu wojny, różnych wydarzeniach jakie miały miejsce aktualnie na świecie, czy wreszcie swoje przemyślenia na temat filozofii.
"- Chciałabym, żebyś miał rację. Żebyśmy mieli ten luksus i mogli myśleć o nas. Ale nie sądzę, byśmy go mieli. Myślę, że Stalin da Hitlerowi w Europie wolną rękę. Jeśli Hitler przegra wojnę z Brytyjczykami i Francuzami, Stalin wypełni próżnię na terenie Niemiec. Natomiast jeśli Hitler zwycięży, to okaże się, że Stalin i tak nie był wystarczająco silny, żeby go pokonać.
- Hitler i Stalin w koalicji? To trockistowskie podejście, Rito. Skąd ty to bierzesz?"
I niestety nie dane jest nam się dowiedzieć, na jakiej podstawie Rita wysnuwa te i inne wnioski na przestrzeni książki. Może gdyby autor wyraźniej zaznaczył, skąd bierze się jej wiedza, trochę uwiarygodnił te wypowiedzi, czytanie ich byłoby trochę łatwiejsze. Może nawet te liczne filozoficzne wtręty i wykłady byłyby również znośniejsze, gdyby umieszczano je w mniej przypadkowych miejscach i dawano im sensowny kontekst. Zdaję sobie sprawę, że pozwalały one dojść bohaterom, a zarazem i mnie, czytelnikowi, do najważniejszego w książce wniosku, a mianowicie, że wobec takiej wojny i tragedii na skalę światową, człowiek jest tylko małym, niewiele znaczącym punkcikiem, ale prosiłabym autora, aby jednak w przyszłości ograniczył ilość filozoficznych dywagacji, bo wydaje mi się, że z naszego duetu: autor - czytelnik, on jednak czerpał większą przyjemność w słuchaniu tego, co miał do powiedzenia.

Generalnie uważam, że moja niezbyt przychylna opinia o książce nie powinna nikogo do niej zrażać ani powstrzymywać przed sięgnięciem po tę pozycję - to, co mnie przeszkadza w pozytywnym jej odbiorze, dla innej osoby może zupełnie nie mieć znaczenia i jest spore prawdopodobieństwo, że spędzi z nią przyjemnie czas. Najlepiej jest przekonać się samemu, zwłaszcza, że zarówno akcja książki, jak czas i miejsce wydarzeń są akurat jej mocnymi punktami i mogą zapewnić całkiem dużo wrażeń, jednak czytelnik zwracający uwagę na detale i różne aspekty, o których wspomniałam wcześniej, niekoniecznie będzie usatysfakcjonowany lekturą.

A mowa o...
Dziewczyna z Krakowa, Alex Rosenberg, wyd, Editio, 6 lutego 2018r., tyt. oryg. The Girl From Krakow, przekład: Agnieszka Olszewska, 440 stron


Link do książki na stronie wydawnictwa--> KLIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz