czwartek, 7 czerwca 2018

NATURALNA KOLEJ RZECZY, Charlotte Wood



O tym, że niektóre książki na wyrost i na siłę przyrównywane są do tytułów o klasę lepszych, czytelnicy wiedzą dobrze. O rekomendacjach innych autorów nawet nie wspominam (Stephen King ma tutaj sporo na sumieniu). I tak niestety ma się sytuacja z "Naturalną koleją rzeczy", książką, która sama w sobie nie jest zła, rewelacyjna też na pewno nie, ale gdy czytelnika mami się obietnicą, że jest to współczesna "Opowieść podręcznej" i wprowadza się go w błąd obiecując dystopię, to niestety, ale książce mocno się obrywa, ponieważ nie spełnia tych wymagań. A nie jest ona w stanie tego zrobić - zwyczajnie nie jest to pozycja o cechach dystopii ani nie wpisuje się w nurt literatury feministycznej tak jak wspomniane dzieło Margaret Atwood. Czym zatem jest książka Charlotte Wood? 

Jej bohaterkami, i owszem, są młode kobiety, które wybudzają się z wywołanego narkotykami snu, ku swojemu zaskoczeniu, w głębokiej głuszy, australijskiej, bo właśnie w Australii ma miejsce akcja książki. Okazuje się, że są one w niewoli, a przebywają na terenie czegoś, co przypomina opuszczoną farmę, gdzie kontrolę nad nimi sprawują najemnicy w postaci dwóch mężczyzn i kobiety. Dziewczynom ogolone zostają głowy, za ubranie służą im staromodne, niewygodne uniformy, noce spędzają w ciasnych, brudnych boksach, w których niegdyś trzymano zwierzęta. Dnie wypełnia im ciężka fizyczna praca, polegająca na układaniu ciężkich, betonowych bloków na drodze, którą już wkrótce, już zaraz, przyjechać ma tajemniczy Hardings. Szanse na ucieczkę są niewielkie - ogromny teren gęstego lasu, w środku którego znajduje się farma, otoczony jest metalowym płotem pod napięciem. Wbrew zapewnieniom strażników, Hardings wciąż nie przybywa, a zapasy żywności kurczą się z każdym dniem...

Jest kilka ciekawych rzeczy w książce Wood. Pierwszą jest zdecydowanie pomysł, aby bohaterkami w niewoli uczynić dziewczyny, kobiety, które znane są opinii publicznej, ponieważ każda z nich miała swoje niechlubne pięć minut jako uczestniczka seks-skandalu. Jedna była ofiarą zbiorowego gwałtu, inna została molestowana przez księdza, jeszcze inna wdała się w romans z wysoko postawionym politykiem. Wszystkie trafiły na pierwsze strony gazet, niezależnie od tego, jak bardzo je skrzywdzono, zostały napiętnowane przez społeczeństwo i stały się naznaczone przez to, co je spotkało. Jako niewygodne dla innych, bo będące dowodem czyjegoś grzechu, zostały skazane na izolację i pobyt w interiorze. Szkoda, że autorka nie zdecydowała się rozwinąć tego wątku; był on faktycznie pretekstem do opowiedzenia większej historii o losie kobiet na świecie, został on jednak potraktowany po macoszemu i już gdzieś od połowy coraz go mniej - chociaż nawiązanie do uciemiężonej, niewygodnej kobiecości pojawia się pod nieco inną postacią, o czym już zaraz.

Mocnym atutem powieści jest ta wszechobecna dzikość, z którą nie można walczyć, która przenika na wskroś i budzi pierwotne instynkty w ludziach skazanych na własne towarzystwo, a jak z czasem się okaże, także i na własne siły, aby przetrwać. Układ sił: oprawca-ofiara, czyli strażnik kontra więźniarka, z czasem ulegnie odwróceniu. Władza przypadnie temu, kto wykaże się większą odpornością, komu łatwiej przyjdzie się przystosować do otoczenia. A ono będzie wymagało porzucenia dotychczasowych nawyków i zahamowań, i odnalezienia w sobie zupełnie pierwotnych instynktów. Tak pierwotnych jak zastawianie sideł na króliki, których pełno w okolicznych lasach i na polach. I te oto króliki pojawiają się jako symbol. Te małe futrzaste gryzonie, które przecież są plagą nękającą Australię, a w obronie przed nimi postawiono ogromny, długi i koszmarnie kosztowny płot - który oczywiście okazał się pomysłem chybionym - są oczywistym symbolem płodności. Trudno tutaj nie dostrzec tej analogii, oczywiście, gdy zna się znaczenie tych zwierząt dla Australijczyków. Te pohańbione kobiety to obiekty seksualne, płodne, bezwolne, a zarazem źródło pokus, które trzeba usunąć z pola widzenia, podobnie jak króliki zamknąć, aby nie rozprzestrzeniały się wśród "normalnych" ludzi - to właśnie sugeruje istnienie tego książkowego płotu.

Tak więc jest to jak najbardziej książka o kobiecości, jej sile, o tym co wiąże się z byciem kobietą. O poszukiwaniu siły wewnątrz siebie, wyzwoleniu jej wbrew przeciwnościom. Czy ukazuje dramatyczne konsekwencje wynikające z walki płci jak miało to miejsce w "Opowieści podręcznej"? Nie sądzę, aby to właśnie miało miejsce u Charlotte Wood. Jej książka nie jest globalną przestrogą jak miało to miejsce u Atwood, walka kobiety w "Naturalnej kolei rzeczy" jest jednak zbyt indywidualna, odnosi się bardziej do jednostki niż do całego gatunku ludzkiego. Gdyby któraś z tych dwóch książek miała służyć jako podręcznik dla mężczyzn w celu przyswojenia sobie profeministycznych wartości, z pewnością nie byłaby to książka Wood. Sytuacja, w jakiej znajdują się bohaterki, jest zbyt niejednoznaczna, nie mamy wiedzy o tym co naprawdę uważa reszta populacji, obserwujemy tylko grupę ludzi. Nawet reminiscencje bohaterek ukazujące wydarzenia sprzed uwięzienia nie mówią nam zbyt wiele na ten temat.

Jak już wspomniałam na początku, nie uważam, aby była to zła książka. Oferuje kilka ciekawych pomysłów, napisana jest w sposób interesujący, aczkolwiek miejscami nierówny. Zdarzają się prawie poetyckie fragmenty, które są w stanie urzec, język autorki traci jednak zbyt często swoją urokliwość na rzecz ordynarności. Również absurdalność (i obrzydliwość) niektórych wątków wydaje się nie mieć uzasadnienia dla fabuły i może razić. Wydaje mi się jednak, że gdyby pozwolono czytelnikowi podejść do tego tytułu bez narzuconych z góry oczekiwań, dałoby się znieść nawet i te niedociągnięcia, wystarczyłoby dać czytającemu swobodnie zinterpretować książkę bazując na jego własnych skojarzeniach.


Naturalna kolej rzeczy, Charlotte Wood, Wyd. Kobiece, 13 kwietnia 2018r., tyt. oryg. The Natural Way of Things, przekład: Daria Kuczyńska-Szymala, 288 stron

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz