poniedziałek, 22 stycznia 2018

CZAROWNICA, Camilla Läckberg


Och, jakże straszliwie rozczarowująca była to książka! Jest to jeden z moich ubiegłorocznych zawodów, naprawdę nie spodziewałam się, że aż taką porażką skończy się czytanie czegoś, co miało być rzeczą dość bezpieczną, czysto rozrywkową. Podczas gdy "Pogromca lwów" (link tutaj), czyli przedostatnia część sagi o Fjällbace, dostała ode mnie w miarę entuzjastyczną ocenę jako kryminał zgrabnie poruszający wątek pochodzenia tej cząstki zła w ludziach, która czyni z nich zagrażające otoczeniu potwory, tak żałuję, że w ogóle straciłam czas na najnowszą odsłonę przygód wesolutkiej ferajny z ośrodka wszelkiego zepsucia jakim jest ta mała niepozorna miejscowość w południowej Szwecji.

Osią fabuły teoretycznie powinno być zaginięcie czteroletniej dziewczynki z farmy jej rodziców, ale autorka w tej części tak bardzo skupiła się na wciskaniu gdzie popadnie każdego problemu z tych najbardziej bieżących w społeczeństwie szwedzkim, że ta główna zbrodnia potraktowana jest bardzo po macoszemu, a szkoda, bo przemoc wobec dzieci, jeśli już się pojawia, powinna służyć ukazaniu konkretnego problemu i być piętnowana. Zamiast tego myślą przewodnią są polowania na czarownice, te sprzed kilku wieków i te współczesne. Zanim przejdę do tego, co najbardziej mnie boli w książce, tylko wspomnę, że to było najbardziej leniwe i najbardziej naciągane powiązanie wydarzeń z przeszłości z teraźniejszymi. Lackberg mogła sobie spokojnie darować schemat struktury kryminału, który powiela w każdej części (tragedia sprzed lat odbijająca się cieniem na współczesności), ale niestety tego nie zrobiła, kalecząc jednocześnie wątek, który wydawał się być najmocniejszym i chyba nawet najciekawszym ogniwem całej książki,

Polowanie na czarownice w dwudziestym pierwszym wieku w Szwecji? To biedni uchodźcy ryzykujący życiem, aby dotrzeć do bezpiecznego azylu, tylko po to, by paść ofiarami prześladowań ze strony ciemnych autochtonów. To nastolatki nękane przez innych licealistów. To homoseksualiści ukrywający się ze swoją orientacją przed całym światem. Tak palące problemy, a tak okrutnie autorka się z nimi rozprawia. Taką niedźwiedzią przysługę oddaje ludziom, których one naprawdę dotykają. Sam wątek uchodźców jest po prostu paskudną karykaturą - każde jedno zdanie, które służy jego rozwinięciu, każda opinia wyrażona przez którąkolwiek postać, każdy dialog, to wszystko wygląda jak żywcem przeklejone z komentarzy internetowych puste frazesy, które mają chyba uświadamiać i uwrażliwiać społeczeństwo, ale tak naprawdę są politycznie poprawnym do bólu bełkotem. O tym jak bardzo Lackberg jest szwedzka w takim podejściu uświadomiła mi ostatnio inna przeczytana książka ("Moraliści" Katarzyny Tubylewicz), ale jednocześnie widzę teraz, że jak na Szwedkę jest to bardzo leniwa interpretacja zjawiska, któremu rzekomo pragnie pomóc. Integracja muzułmanów z mocno liberalnymi Szwedami jest bardzo problematyczna, wskazywanie palcem na osoby sceptycznie do niej nastawione nie rozwiąże problemu, będzie za to krzywdząca, bowiem niechęć ta nie wzięła się z niczego. Wina raczej leży po stronie złej organizacji włączania uchodźców w szwedzkie społeczeństwo, czy też właśnie owa nadmierna polityczna poprawność, która nie pozwala na egzekwowanie od przybyłych zasad etycznych obowiązujących w tym kraju, lecz raczej bezradnie zezwala na kultywowanie rodzimych tradycji, nawet jeśli mogą one okazać się tzw. przemocą honorową (ekstremalne i nierzadkie przypadki to skazanie na śmierć członka rodziny z rąk bliskich, gdy ten, ale najczęściej ona, sprzeciwi się ich woli).

Jakby to nie był wystarczająco poważny i angażujący temat, do wiedźmiego kotła autorka dorzuca jeszcze jeden, prosto z pierwszych stron gazet, czyli przemoc wśród nastolatków i robi to w tak niezdarny, komiczny wręcz sposób, że ma się ochotę pozbawić ją dostępu do kanałów informacyjnych albo bezzwłocznie zakazać pisania o takich sprawach. I znów, poważny problem zostaje pokazany w sposób bardzo stereotypowy, a sam wątek kończy się eskalacją w iście amerykańskim stylu - scena jest w zamierzeniu tragiczna, ale tylko w zamierzeniu, bo dla mnie to był jeden z najśmieszniejszych fragmentów, niestety. Bo i tak wszystko służy temu, by te same postaci pokazać w jak najlepszym świetle. Chociaż od pierwszego tomu żaden ze stałych bohaterów nie zmienił się ani na jotę, ci antypatyczni wciąż tacy są mimo upływu lat - przecież ludzie nie zmieniają się wcale, prawda? Generalnie, co by się nie działo, jakiekolwiek nieszczęście by nie dotknęło bohaterów cyklu, nawet gdyby zostali zaatakowani przez stado krwiożerczych zombie, oni i tak stawią im dzielnie czoła, rzucając między sobą wyświechtane, patetyczne frazesy. To jest możliwe, ale nie to, by zwrócić uwagę szefowi, że przekracza swoje kompetencje; lepiej za jego plecami wywracać oczami i traktować go protekcjonalnie. Ach, i wszystko co wiem o Szwedach dzięki Lackberg, to to, że są uzależnieni od bułek cynamonowych, bo w każdym rozdziale ktoś je zjada, i to, że nie ma nic złego w puszczaniu małemu dziecku bajki "W krainie lodu" po kilka razy dziennie. Brawo.

Można się było spodziewać, sięgając po dziesiątą z kolei część cyklu, że nie będzie to już książka najwyższych lotów. Ale jak bardzo zła jest, to dopiero było okropne zaskoczenie. Zainwestowanie czasu w przeczytanie prawie sześciuset stron tego bełkotu to niepowetowana strata czasu, zwłaszcza, że można było go poświęcić  na innego grubasa, który gwarantowałby większą satysfakcję. Nie wiem, czy sięgnę po kolejne dzieło autorki. Mając ciągle w pamięci sceny z książki i rozwiązania, na które Lackberg postawiła, jestem mocno zniechęcona i nie chce mi się już ryzykować, nikt mi nie zwróci czasu, a ciśnienie wolę sobie podnosić jednak kawą.

Jeśli przebrnęliście przez cały post i dotarliście aż tutaj, gratuluję. Nie chcę nikogo zniechęcać do książki, nawet jeśli mnie ona nie przypadła do gustu i nawet w tym przypadku jestem podać coś pozytywnego - wiem, że ktoś w mojej rodzinie, niezaznajomiony z fenomenem skandynawskich kryminałów, z Lackberg tym bardziej, dostał tę książkę na święta. Tej osobie tak się spodobało, że styczeń spędza kursując do księgarni po kolejne części cyklu i namiętnie się nimi zaczytuje. I co ja teraz mogę powiedzieć innego niż: czytajcie i nie oglądajcie się na innych? Ale w sumie to temat na następną pogadankę...

Pogromca lwów (część 9) - Opinia TU

Czarownica, Camilla Lackberg, wyd. Czarna Owca, 8 listopada 2017, tyt. oryg. Hexen, przekład Inga Sawicka, 592 strony

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz