piątek, 2 marca 2018

DACHOŁAZY, Katherine Rundell



Niezwykle klimatyczna opowieść, można by rzec magiczna, aczkolwiek samej magii tu nie znajdziecie. Wielka w tym zasługa subtelnego, lirycznego, choć jednocześnie prostego języka, którym swoją opowieść snuje młoda autorka, dla której "Dachołazy", ku mojemu zaskoczeniu, były dopiero drugą w dorobku książką, chociaż wydawać by się mogło, że jest to dzieło znacznie doświadczonego twórcy.

Wszystko zaczyna się pewnego poranka, gdy na kanale La Manche dochodzi do katastrofy statku. Wśród rozbitków jest dziecko pływające w futerale na wiolonczelę. Niespełna rocznym niemowlęciem postanawia zaopiekować się jego znalazca, nieco ekscentryczny naukowiec Charles Maxim. Malutka Sophie dostaje od niego nie tylko imię symbolizujące wiedzę, ale również nieco ekscentryczne wychowanie, w którym nacisk położony jest na to co w życiu najważniejsze, czyli otwarty umysł i zamiłowanie do książek i nauki. Niestety, opieka społeczna widzi to inaczej. Samotny mężczyzna, który nie przywiązuje uwagi do staranniejszego ubierania dziecka - Sophie chodzi bowiem w chłopięcych koszulach i, o zgrozo, w spodniach - i pozwala dziewczynce jeść z książek zamiast z talerzy, nie jest właściwym opiekunem w opinii pracowników społecznych. Decyzją Krajowego Urzędu Opiekuńczego dziewczynka ma zostać mu odebrana i przekazana do sierocińca. Perspektywa rozłąki z Charlesem, który zastępuje jej ojca, a także nieustanna, niczym nie uzasadniona wiara w to, że jej matka zyje i gdzieś na świecie czeka na nią, stają się dla tej dwójki impulsem do podjęcia szalonej decyzji o ucieczce do Paryża. Tam bowiem prowadzi ich nikły trop, mały karteluszek znaleziony przypadkiem po latach w wiolonczeli...

I to właśnie w Paryżu wchodzimy w świat dachołazów. Dachy zabytkowych w większości budynków nagle okazują się być domem osieroconych nastolatków, które łączą się w zorganizowane grupy, niekoniecznie jednak wzajemnie się tolerujące. Ten podniebny świat okazuje się być równie brutalny jak ten, któremu dachołazy przyglądają się z dystansu, każda grupa ma bowiem swoje terytorium, a nieopatrzne i samowolne przekroczenie ich granic może skończyć się tragicznie. Biorąc udział w bieganiu po dachach razem z nimi można poczuć, czym jest wolność. Bo te dojrzałe ponad swój wiek dzieci, doświadczone w walce o przeżycie, dzikie, wygłodzone i brudne do granic niemożliwości, są przede wszystkim szczęśliwe mogąc żyć na swój własny sposób, nawet jeśli postronnej osobie wyda się on pozbawiony sensu. Dachołazy obserwują świat z góry, są obok niego, nie biorą w nim tak naprawdę udziału z własnego wyboru - wolą tak wyglądającą wolność od tego, co społeczeństwo ma im do zaoferowania - sierocińce, wciśnięcie w system, gdzie każdy musi przestrzegać zasad, aby pasować. A to, że jesteśmy cudowni tacy, jacy właśnie jesteśmy, z każdym małym i dużym dziwactwem, obojętnie czy chodzimy po dachach, czy jemy z książek bo potłukliśmy wszystkie talerze, jest pięknym, ponadczasowym przesłaniem, który czyni z "Dachołazów" pozycję mądrą i nietuzinkową, gwarantując jej, że wartości w niej zawarte nie stracą nigdy ze swej aktualności.

Przyznam się szczerze, że dopóki nie sięgnęłam po książkę Rundell, nie miałam pojęcia o istnieniu dachołazów, a w czasie, gdy czytałam książkę, przez myśl mi nie przeszło, że nie są one tylko i wyłącznie wymysłem autorki. Moją uwagę przykuło to, jak bardzo dokładne i szczegółowe instrukcje pojawiają się w momencie, gdy Matteo, przewodnik Sophie po dachach Paryża, tłumaczy jej jak się poruszać. Nie przypuszczałam, że autorka dzieli się w ten sposób własnym doświadczeniem, ponieważ, jak dowiedziałam się już po lekturze książki, sama jest bowiem zapalonym dachołazem i chociaż na co dzień wspina się po brytyjskich dachach, chodzenie po tych paryskich ma równie dobrze opanowane. Jeżeli chcecie dowiedzieć się nieco więcej na temat tej nietuzinkowej autorki - link do artykułu na jej temat znajdziecie tutaj.

Książka zdobyła zasłużone nagrody „Blue Peter Book Award”, „Waterstones Children's Book Prize” oraz została nominowana do nagrody „CILIP Carnegie Medal”. Chociaż jej bohaterami są głównie młodzi ludzie, historia upartej dwunastolatki, która podczas pobytu w Paryżu odkrywa istnienie bezdomnych dzieci mieszkających na dachach budynków, ma szansę podbić serca nie tylko nastoletnich czytelników, ale i dorosłych. Naprawdę warto dać się ponieść tej niesamowicie oryginalnej przygodzie w duchu klasycznych opowieści dla dzieci i młodzieży, która łączy w sobie nutkę awanturnictwa z uniwersalnym przesłaniem o tym, że jeśli niekoniecznie wpisujemy się w to, co społeczeństwo uważa za ogólnie przyjętą normę, to oznacza to, że musimy się z tym czuć źle, wręcz przeciwnie. Warto mieć nadzieję i warto walczyć o spełnienie swoich marzeń, dopóki jest na to choćby cień szansy. Powtarzając za Sophie:"Nigdy nie przekreślaj możliwego."

Po takich dachach chodzi pisarka - tutaj akurat widnieje All Souls College w Oksfordzie, którego członkiem jest Rundell.

A mowa o...

Dachołazy, Katherine Rundell, wyd. Poradnia K, 25 października 2017r., tyt. oryg. The Rooftoppers, przekład: Tomasz Bieroń, 264 strony


Już wkrótce na blogu o kolejnej książce autorki, marcowej premierze:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz