poniedziałek, 12 marca 2018

ELEGIA DLA BIDOKÓW, J.D.Vance



Książka Vance'a jest ciekawym portretem tej części społeczeństwa amerykańskiego, o której w Polsce wiemy stosunkowo niewiele. Hillbillies, czyli biali mieszkańcy rolniczych terenów amerykańskiego Południa, lub, jak w przypadku autora, górskiego obszaru Appalachów, w kulturze zazwyczaj przedstawiani są, oczywiście stereotypowo, jako ludzie o kiepskim stanie uzębienia, chodzący na co dzień w słomkowym kapeluszu, boso, w powyciąganych łachach, które skądś wygrzebali albo dostali z drugiej, trzeciej, a nierzadko czwartej ręki; oczywiście, zgodnie z tym stereotypem nie posiadają żadnych ambicji w życiu poza pędzeniem bimbru, graniem na banjo i jeżdżeniem po okolicy rozklekotaną półciężarówką. Rzeczywistość, jak to zwykle bywa, wygląda nieco inaczej. Warto jeszcze wspomnieć, że przy okazji zgłębiania tematu okazało się, że słowa hillbilly i redneck jednak nie zawsze mogą być stosowane zamiennie, chociaż ich wydźwięk jest podobny (tutaj link dla zainteresowanych do strony po angielsku, ładne i konkretne wyjaśnienie subtelnej różnicy bez uciekania się do tanich żartów takich jak ten, że hillbilly, w przeciwieństwie do rednecka, nie sypia ze swoją siostrą).

Kim jest autor? J.D. Vance to zaledwie trzydziestoletni prawnik, wywodzący się z bidoków z Ohio, człowiek dumny ze swego pochodzenia, a jednocześnie chlubny przykład na to, że pomimo niesprzyjających warunków, czyli, jak w przypadku autora - biedy i patologii w domu rodzinnym, wciąż można zdobyć wyższe wykształcenie i osiągnąć w życiu sukces. "Elegia dla bidoków" jest zarazem osobistą opowieścią o burzliwym i trudnym dzieciństwie i dorastaniu w cieniu matki-narkomanki, jak i hołdem dla twardych ludzi, jakimi byli jego dziadkowie, którzy wpoili mu najważniejsze wartości. Podczas gdy matka Vance'a uzależniała się od coraz to innego narkotyku, a  w jej życiu pojawiał się co jakiś czas nowy mężczyzna, on sam będąc dzieckiem, a potem już nastolatkiem, zawsze mógł liczyć na wsparcie Memaw i Pepaw, czyli babci i dziadka, którzy widząc upadek córki, chcieli uchronić wnuka od takiego samego losu. W środowisku, w którym żyli, ludzi niezamożnych, najczęściej bezrobotnych, polegających częściej na zasiłkach niż na własnych możliwościach zarobkowych, uzależnionych od alkoholu i narkotyków, tylko odpowiednia dyscyplina i motywacja mogła odnieść skutek, a na szczęście dziadkowie nie szczędzili młodemu Vance'owi ani jednego, ani drugiego. I to właśnie oni stoją na piedestale w jego opowieści, która jest swoistym hołdem ku ich pamięci. Wspominając ich, autor nie upiększa niczego, nie cofa się przed przywołaniem ich niechlubnych występków i zachowań, bo jako bidoki z pokolenia na pokolenie, mieli ich całkiem sporo. Przy czym warto wspomnieć, że Memaw nie jest tutaj typową babcią, która robi na drutach i piecze ciasto - to kobieta o złotym sercu, ale i niewyparzonym języku, nie przywiązująca uwagi do społecznych konwenansów, stojąca, w myśl zasady, która przyświeca każdemu bidokowi, murem za swoją rodziną. Gdyby ta solidarność wymagała od niej użycia przemocy czy też nawet pozbawienia kogoś życia w imię honoru rodziny, bez mrugnięcia okiem posunęłaby się do najgorszego; w przypadku autora na szczęście skończyło się na uświadomieniu jak istotne jest, aby skupił się na zdobywaniu wykształcenia.

Dla mnie "Elegia" nie jest jednak manifestem politycznym, nie widzę w niej odniesień do kampanii prezydenckiej, według mnie wcale nie zawiera odpowiedzi na pytanie, dlaczego właśnie Trump wygrał kampanię. To co widzę na pewno, to obraz społeczeństwa popadającego w coraz większy marazm i jego postępujący rozpad. Vance, dzisiaj bardziej jako obserwator, był niegdyś jego częścią, więc wszystkie jego spostrzeżenia są jak najbardziej wiarygodne, o lepszą perspektywę nie można prosić. Powrót w rodzinne strony przynosi gorzką refleksję nad przyszłością tych ludzi, którzy wydają się być pozostawieni na pastwę losu. Zamykane zakłady pracy, szkodliwa gorliwość państwa w wypłacaniu zasiłków, które rozleniwiły i zamiast stać się sposobem na przeżycie, stały się sposobem na życie, ale najbardziej przeraża niechęć rządu do podjęcia jakichkolwiek działań w celu poprawienia tej sytuacji i przywrócenia równowagi w tym środowisku.

To, co rzuciło mi się w oczy, to kilkakrotne stwierdzenie autora na przestrzeni książki jakoby bidoki, czyli biała klasa robotnicza Appalachów i wyżyny Ozarks, znajdowały się w najgorszej sytuacji ze wszystkich grup społecznych w Stanach. Wliczając w to również osoby czarnoskóre. Jest to bardzo odważna spekulacja, nie poparta żadnymi konkretnymi badaniami, bardzo ryzykowna dla osoby, która decyduje się na wypowiadanie podobnych założeń. Lokalny patriotyzm jest w autorze silny, brawo, ale wobec nastrojów jakie panują obecnie na świecie, a już chyba najbardziej w USA, gdzie powstał ruch Black Lives Matter, gdzie po dziś dzień widoczne są skutki niewolnictwa i segregacji rasowej, wypadałoby jednak wykazać się większym rozsądkiem. Vance szkodzi w ten sposób nie tylko sobie, ale i swoim pobratymcom, którzy, nomen omen, w Stanach mają łatkę rasistów. Stawianie ich ponad ludzi, którzy codziennie muszą walczyć z mniej lub bardziej widocznymi oznakami nietolerancji na tle rasowym, każe się zastanowić, czy jest to zwykła nierozwaga ze strony autora, czy kryje się za tym coś więcej.

Dla tych, którzy nie szukają w "Elegii" wielkiej polityki, książka ta będzie idealnym pretekstem, aby poznać Stany Zjednoczone bez upiększeń, bez photoshopa, pozwoli zajrzeć tam, gdzie niechętnie zaprasza się obcych. Jest to interesujące studium biedy i tego, jak w patologicznym niemal środowisku, można znaleźć motywację i siłę, aby się z niego wyrwać, a największym atutem książki są autentyczność i dystans autora do opowiadanej przez siebie historii własnej rodziny. Ciekawa pozycja, naprawdę warto się z nią zapoznać.

A mowa o...

Elegia dla bidoków, J.D. Vance, wyd. Marginesy,15 lutego 2018r., tyt. oryg. "Hillbilly Elegy", przekład: Tomasz S. Gałązka, 304 strony

Szczerze mówiąc, gdy myślę o bidokach, zawsze przypomina mi się film braci Coen "Bracie, gdzie jesteś?", który serdecznie polecam, zresztą jak każdy film braci Coen.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz